Dzień Dziecka Drukuj Email
Autor: Zand   
wtorek, 01 czerwca 2010 00:00

W Dniu Dziecka myślę o milionach dzieci, którym nie dane jest ujrzeć światła dnia. Siedem i pół miliona rocznie w Chinach, dwa i pół miliona w Indiach, blisko dwa miliony w Rosji, milion w USA, ćwierć miliona w Rumunii. Z trwogą myślę o polskich matkach, które w imię wygody pozbawiają się smutków, ale przecież i radości płynących z macierzyństwa i wychowania swoich pociech. O tym, że Bóg ukrył człowieka, stworzonego na swój obraz i podobieństwo w najbezpieczniejszym miejscu – łonie matki – które stało się dla niego ostatnio najniebezpieczniejszym miejscem na świecie.

W Dniu Dziecka myślę o małej Sarze z łódzkiego getta, której rodziców nie było stać na ciepłe, zimowe buty i wszystkie zimy spędzała pod pierzyną, w wilgotnej i zagrzybionej suterenie. Dziewczynce, której ojciec namalował na ścianie kwiaty, żeby przypominały jej o wiośnie i tym, że będzie mogła znów kiedyś biegać po rozgrzanych słońcem chodnikach i ulicach.

Choć nie ma już domu Sary, samej Sary ani jej rodziców, wiem, że nadal istnieją getta, w których dzieci są głodne, przemarznięte i brudne i to nie tylko w Ameryce, ale i na sąsiednich podwórkach, w pobliskiej szkole, mieszkaniu naprzeciw.

W Dniu Dziecka myślę o kilkulatkach, którzy o wiele za wcześnie zetknęli się z alkoholem, przemocą, pornografią, o chłopcach i dziewczynkach krzywdzonych psychicznie i fizycznie przez swoich rodziców, którzy – jeśli przeżyją i dorosną – będą sami krzywdzić innych, „odgrywając się” – często zupełnie nieświadomie – za poniesione w dzieciństwie krzywdy.

W Dniu Dziecka myślę o swoich rodzicach. Dziękuję Bogu za to, że nadal są blisko, że troszczyli się o nas, kiedy było nam wszystkim bardzo ciężko. Kiedy byliśmy dziećmi, najpierw kupowali nam jedzenie, ubrania i buty, a dopiero później myśleli o sobie. Za tatę, który nigdy niczego nie potrzebował i potrafił parę zim przechodzić w tych samych dziurawych adidasach i za mamę, która wysyłała nas na kolonie i obozy, które później spłacała przez cały rok.

W Dniu Dziecka myślę o swoich dzieciach, o tym, że tak łatwo i szybko mogę zaspokoić ich potrzeby i zachcianki, choć czasami zaczyna brakować pieniędzy, żeby od razu kupić im cały świat. Myślę, też o wszystkich tych chwilach – naprawdę częstych – gdy zawodzę jako ojciec, nie dając najlepszego przykładu. Zwłaszcza wtedy, kiedy zaczyna mi brakować cierpliwości dla nich samych i dla ich mamy, a mojej żony, której dziesięć lat temu obiecałem miłość do śmierci, w smutku i chorobie, w bogactwie i niedostatku.

W Dniu Dziecka myślę o Bożym Synu. Próbuję sobie wyobrazić jak bardzo cierpiał Bóg Ojciec, kiedy Jezus: „z Ojca zrodzony przed wszystkimi wiekami. Bóg z Boga, Światłość ze Światłości, Bóg prawdziwy z Boga prawdziwego, Zrodzony, a nie stworzony, współistotny Ojcu” umierał na krzyżu jak pospolity bandyta. Nieśmiało podnoszę głowę by spojrzeć w oczy Zmartwychwstałego, który nazwał mnie swoim Przyjacielem i wiem, że tylko On może dać mi siłę, by zmienić świat – zaczynając od mojego własnego serca.

W Dniu Dziecka… i na każdy kolejny dzień…