Granice luzu w kościele Drukuj Email
Autor: Hukisz Henryk   
wtorek, 26 czerwca 2012 00:00

Pamiętam, jak przed laty w poznańskim zborze, na niedzielnych nabożeństwach dość regularnie zaczął pojawiać się się pewien młodzieniec, który zwracał uwagę swoim „luzackim” ubiorem.W swobodnej rozmowie, dał mi do zrozumienia, że nie przywiązuje wagi do zewnętrznego wyglądu, bo najważniejsze jest to, co odczuwa w swoim sercu.

Po jakimś czasie, spotkałem go w środku tygodnia na przedmieściu Poznania w pełnym odświętnym wystroju – ciemny garnitur, kolorystycznie dopasowny krawat i śnieżnobiała koszula, do tego błyszczące, świeżo wypastowane półbuty.

Byłem tym tak zaskoczony, że zapytałem wprost, czy nie wybiera się na pogrzeb. W odpowiedzi usłyszałem wyjaśnienie, że idzie na rozmowę kwalifikacyjną do niewielkiej firmy w tej dzielnicy i że bardzo mu zależy na otrzymaniu tej pracy. Aż mnie kusiło, aby zapytać, czy dla wykazania się odpowiednimi kwalifikacjami, nie jest ważniejsze wykształcenie i fachowa wiedza, niż zewnętrzny wygląd.

Oczywiście, wykształcenie i fachową wiedzę można przecież ładnie ubrać, nic w tym złego.

Podczas jednej z pierwszych wizyt w Wielkiej Brytanii, znalazłem się w niewielkim chrześcijańskim zborze. Zaskoczyła mnie dość luźna atmosfera na nabożeństwie. Podczas przyjmowania elementów Wieczerzy Pańskiej, panował ogólny rozgardiasz, wierni spacerowali po sali, podając jeden drugiemu talerzyk z bułką i szklankę z winem. Później, w braterskiej rozmowie z liderami tej społeczności usłyszałem coś w rodzaju świadectwa wyzwolenia ze światowych form. Jako przykład, dowiedziałem się, że są już wolni od zwyczaju otwierania drzwi dla kobiety, aby przepuścić ją przed sobą. Być może w tym kraju, dżentelmeństwo uważane jest za przejaw cielesności?

Osobiście, będąc wychowany w Polsce, wśród ludzi ewangelicznie wierzących, do tego w większości pochodzących z kresów wschodnich, zwracam również uwagę na zewnętrzny obraz chrześcijaństwa.

Jestem głęboko przekonany, że nasz wygląd zewnętrzny jest świadectwem naszego duchowego wnętrza. Od razu mówię wyraźnie, że wiem o tym, iż „Bóg nie patrzy na to, na co patrzy człowiek” (1 Sam. 16:7), lecz my będąc ludźmi, patrzymy „po ludzku”. Nikt z nas nie ma naturalnego spojrzenia Bożego, ponieważ używamy jednego z danych nam od Boga zmysłów - używamy naszych oczu. Tak, że dla każdego człowieka, bez względu na to, czy jest wierzącym w Boga, czy też nie, istotne jest to, co widzą oczy.

Rzeczą normalną jest, że wychodząc na ulicę jesteśmy świadomi, że inni ludzie będą na nas patrzeć, dlatego ubieramy się inaczej, niż gdy pozostajemy w czterech ścianach naszego mieszkania. Ogólnie nazywamy to kulturą osobistą, lub zwyczajami społecznymi. One stanowią o tożsamości danej społeczności. Gdy oglądamy film przyrodniczy o zagubionym szczepie w buszu amazońskim, którego członkowie chodzą nadal bez odzieży, nas to nie dziwi. Gdy natomiast pokazują w wiadomościach, jak grupa wyzwolonych z zasad kobiet w Kijowie protestuje w jakiejś sprawie, obraz jest w pewnych miejscach zamazany. My żyjemy w cywilizowanym świecie, i obowiązują nas pewne formy zewnętrznego wyglądu. Od czasu, gdy „uczynił Pan Bóg Adamowi i jego żonie odzienie ze skór, i przyodział ich” (1 Moj. 3:21), obowiązuje nas zwyczaj ubierania się.

Jaki powinien być nasz stosunek do zwyczajów i mody ubierania się? . Słowo Boże nigdzie nie określa chrześcijańskiej mody, zalecając jedynie umiar we wszystkim. Przypominam sobie czasy, gdy pobierałem nauki na temat życia chrześcijańskiego, moi nauczyciele radzili pozostawanie w przyzwoitej odległości za współczesną modą.

Kiedy po raz pierwszy znalazłem się za oceanem w1977 roku, uderzyło mnie to, że w zborach amerykańskich ludzie przychodzili na nabożeństwa w odświętnych ubiorach. Tłumaczono mi, że w ten sposób chcą podkreślić szacunek dla wspólnoty, która zgromadza się razem jako Ciało Chrystusa. Świętość Kościoła jest pewnego rodzaju zobowiązaniem do lepszego wyglądu, w odróżnieniu od zwykłego dnia.

Niestety, to co dziś spotykam w większości kościołów w tym kraju, przeraża mnie. Zdecydowana większość włącznie z pastorami, starszymi, liderami służb pojawia się na nabożeństwach w dresach, szortach, t-shirtach, z wytatuowanymi religijnymi symbolami na rękach i nogach (reszty ciała nie widać). Natomiast w telewizji, gdy oglądam program sportowy, prognozę pogody lub wiadomości, widzę reporterów ubranych w garnitury, krawaty i białe koszule. Ten sam kraj, ten sam czas, dla tych samych ludzi. Dlaczego? Czy ludzie w kościołach powinni być mniej szanowani?

Oczywiście, inny strój pasuje gdy wybieramy się na piknik lub na wycieczkę w góry, inny, gdy idziemy na koncert muzyki poważnej w budynku miejscowej Filharmonii. Gdy chodzi o Kościół, nie istniej coś takiego, jak ogólnoświatowy styl ubierania się. Inaczej będą ubrani w zborach afrykańskich, inaczej na Alasce, czy w krajach arabskich. Chodzi o to, aby nie uciekać do zupełnie obcych zwyczajów zachowania się i stylów ubierania się. Jeśli chcemy być świadectwem dla lokalnej społeczności, musimy być światłością całym swoim życiem. Gdy mówimy, że Bóg jest dla nas najważniejszy i jest zawsze na pierwszym miejscu, to okażmy to praktycznie, że Go ponad wszystko szanujemy.
Jeśli udajemy się na rozmowę kwalifikacyjną ubrani zgodnie z przyjętym wymaganiem, dlaczego w kościele zachowujemy sią jak „luzacy” pozbawieni jakichkolwiek norm. Pisałem wcześniej o formie pobożności („Kształt pobożności” Kwiecień 2012), gdzie zwracałem uwagę na wyrzeczenia, jakie są związane z naszym naśladowaniem Chrystusa.
Czy potrafimy wyrzec się również „luzu”, aby zastosować się do polecenia naszego Pana i Zbawiciela, który powiedział: „Weźcie na siebie moje jarzmo i uczcie się ode mnie, że jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych” (Mat. 11:29).


Artykuł pochodzi z http://www.hukisz.blogspot.com/2012/05/granice-luzu-w-kosciele.html