Kończąc ostatnim razem rozważanie kolejnego fragmentu Listu św. Pawła do Rzymian, a była to końcówka 3. rozdziału, razem z tekstem biblijnym zadaliśmy pytanie: „Czy więc zakon unieważniamy przez wiarę?” I odpowiedzieliśmy: „Przeciwnie, zakon utwierdzamy”. Tak naucza nas Słowo Boże. I chociaż ktoś mógłby wyciągnąć pochopny wniosek, że gdy już jest wiara, to wówczas zakon, prawo Boże objawione w Starym Testamencie, zostaje unieważnione, to nie możemy w taki sposób podchodzić do tej sprawy. Parafraza 31. wersetu brzmi: „Wręcz przeciwnie, uniewinnienie przez Boga czyni z nas nowych ludzi. Ufamy, że Chrystus da nam siłę, pozwalającą przeżyć każdy dzień w sposób godny. Dopiero wtedy, gdy zaufamy Jezusowi, możemy naprawdę, być mu posłuszni, czyli temu zakonowi Pańskiemu”. Tak, jak to faktycznie wynika z Pisma Świętego, Bóg zawsze usprawiedliwiał ludzi na podstawie wiary, a nikt nie został usprawiedliwiony z powodu uczynków.
Przechodzimy teraz do 4. rozdziału Listu do Rzymian. Początek tego rozdziału wyraźnie pokazuje, że właśnie na podstawie wiary człowiek jest usprawiedliwiony i to takiej wiary, której wystarcza samo Słowo Boga. Wiary, która nie szuka dodatkowych argumentów i potwierdzeń. Wystarczy, że Bóg tak powiedział i koniec, kropka. Przeczytajmy najpierw osiem wersetów: „Cóż tedy powiemy, co osiągnął Abraham, praojciec nasz według ciała? Bo jeśli Abraham z uczynków został usprawiedliwiony, ma się z czego chlubić, ale nie przed Bogiem. Bo co mówi Pismo? Uwierzył Abraham Bogu i poczytane mu to zostało za sprawiedliwość. A gdy kto spełnia uczynki, zapłaty za nie nie uważa się za łaskę, lecz za należność; gdy zaś kto nie spełnia uczynków, ale wierzy w tego, który usprawiedliwia bezbożnego, wiarę jego poczytuje mu się za sprawiedliwość, jak i Dawid nazywa błogosławionym człowieka, któremu Bóg udziela usprawiedliwienia, niezależnie od uczynków. Błogosławieni, którym odpuszczone są nieprawości i których grzechy są zakryte. Błogosławiony mąż, któremu Pan grzechu nie poczyta”.
Apostoł Paweł pisząc List do Rzymian dyskutował z Żydami, którzy byli w Rzymie i którzy szczycili się swoją przynależnością do narodu wybranego. Pokazywał im, że z jednej strony nie mają się czym chlubić, a z drugiej strony, że to jest ważne, iż są Żydami. Niejako uczestniczył w dyskusji między judeochrześcijanami a poganochrześcijanami. Wytoczył argument, który dla Żydów jest bardzo ważny, bowiem Abraham dla narodu żydowskiego to postać wielce znacząca, to protoplasta narodu izraelskiego. Sięgając po ten argument, Pawłowi było łatwiej uzmysłowić Żydom, jak naprawdę było z usprawiedliwieniem Abrahama. Okazało się, że Abraham na długo przed tym, zanim został ustanowiony zakon, usłyszał głos Boży, poznał Boga i uwierzył Bogu na słowo. Oczywiście to nie było takie łatwe dla Abrahama, żeby od razu pójść za tym głosem Bożym. Ci, którzy znają życiorys Abrahama, wiedzą, że to był człowiek całkiem dobrze ustawiony w tamtych czasach. Był on jednak człowiekiem nie mającym wcześniej związku z Bogiem, człowiekiem, który żył tak, jak wszyscy inni. Ale gdy usłyszał głos Boży, podjął to Boże powołanie i zapłacił za to wysoką cenę, bo jak czytamy w 12. rozdziale 1 Księgi Mojżeszowej, Bóg mu powiedział tak: „Wyjdź z ziemi swojej i od rodziny swojej, i z domu ojca swego do ziemi, którą ci wskażę. A uczynię z ciebie naród wielki i będę ci błogosławił, i uczynię sławnym imię twoje, tak że staniesz się błogosławieństwem”.
„Wyjdź z ziemi swojej”, czyli w naszym przypadku – wyjdź z Polski. Ale dokąd? Do Ameryki? Chętnie! Lecz jeśli trzeba by było jechać np. do Rosji – to już nie za bardzo byśmy chcieli. Ależ tu nie jest powiedziane dokąd. Chciałbym wcześniej wiedzieć, bo trzeba załatwić wizę, uzyskać jakieś gwarancje materialne, a przede wszystkim, to ze swoją rodziną chciałbym wyjść. Tu jednak jest napisane: „Wyjdź z ziemi swojej i od rodziny swojej”. Oznacza to, że musiał on wyjść ze swego środowiska, spośród swoich krewnych. Abraham wyruszył tylko ze swoją żoną i swoim bratankiem, a cała reszta pozostała. Abraham musiał zapłacić poważną cenę; cenę ryzyka, jakim było okazanie posłuszeństwa Słowu Bożemu. Abraham tak zrobił. Bóg do niego przemówił, a on uwierzył i ruszył z Bogiem. Ruszył, ponieważ usłyszał głos Boży.
W tym w zasadzie tkwi tajemnica usprawiedliwienia Abrahama przez wiarę. Na czym to polegało? Jaka jest istota tego usprawiedliwienia przez wiarę? Otóż gdybyśmy to, co przytrafiło się Abrahamowi, mieli odnieść do siebie, to powiedzielibyśmy tak: Skoro Bóg do mnie mówi, skoro zwraca się do mnie z jakimś konkretnym wezwaniem, to znaczy, że sobie życzy tego, abym niezależnie od mojej własnej oceny samego siebie, mógł mieć społeczność z Bogiem. Skoro Bóg mnie wzywa, to oznacza, że obojętnie co przedtem robiłem, Jego wezwanie mi wystarczy. Stanowi ono dla mnie dostateczny dowód na to, że Bóg chce mieć ze mną społeczność, że chce mnie mieć przy sobie, chce mnie w swoim Królestwie. To znaczy, że mnie usprawiedliwia! Gdy sam Bóg mnie wezwał, to znaczy, że już nie potrzebuję żadnych innych procesów mnie usprawiedliwiających, ponieważ przez to, że powiedział do mnie: „Pójdź za mną” – równocześnie mnie przez to „chodź” usprawiedliwił! Tylko jeden warunek musi zostać przy tym spełniony: Ten, że ruszę się z miejsca i pójdę!
Posłużę się ilustracją ze środowiska lekarskiego. Bywa tak czasem, że w jakimś mieście, w środowisku lekarskim, kilku lekarzy z powodu określonych praktyk lub nieudanej współpracy z lekarzem wojewódzkim, zostaje oskarżonych o brak kompetencji, nadużycia, błędy w sztuce i pozbawionych miejsca pracy. Wprawdzie owi lekarze składają jakiś wniosek do Okręgowej Komisji Lekarskiej, ale tam rządzi właśnie ów lekarz wojewódzki. Nikt więc z nimi nie chce rozmawiać i pozostają osamotnieni, bez pracy. Ale oto do miasta przybywa światowej sławy profesor, aby założyć w mieście klinikę. Już samo jego nazwisko wskazuje, że to będzie klinika renomowana. Zakładający ją profesor robi własne rozeznanie w środowisku lekarskim. Pyta, przygląda się, sprawdza, kto jak kiedyś pracował i zwraca się z osobistym zaproszeniem do lekarzy, z którymi chciałby w tej klinice współpracować. I oto do kilku z tych zdyskredytowanych, bezrobotnych lekarzy, posyła zaproszenie, że chce, aby również oni pracowali w jego klinice. To, jak ci odrzuceni wcześniej lekarze zareagują na tę propozycję, zadecyduje o tym, czy się pojawią w środowisku lekarskim, czy nie. Ci z nich, którzy nie bacząc na to, co tam kiedyś o nich mówiono, jak też oni sami już zaczęli o sobie myśleć, podejmą to zaproszenie i staną obok zapraszającego ich profesora, ci lekarze zostaną oczyszczeni ze swej przeszłości przez sam fakt przynależności do profesorskiego zespołu. Skoro taki sławny profesor chce ich mieć, to co im tam, że kiedyś jakiś ‘wojewódzki’ ich oskarżał? Wystarczy im zaproszenie od profesora i to, że będą pracować w jego klinice. Ci natomiast, którzy najpierw zażądaliby formalnego oczyszczenia od wcześniejszych zarzutów, interwencji profesora w ich sprawie, albo chcieliby najpierw własnym wysiłkiem odzyskać dobre imię, żeby na tej podstawie zgłosić się do pracy w tej klinice, faktycznie skazaliby się na zupełnie inną ocenę i dalsze bezrobocie.
Bóg mnie zaprasza! Skoro On mnie chce, to tym samym mnie też usprawiedliwia. Jeśli uwierzę Bogu, to z radością przyjmę Jego zaproszenie. Jeśli Bóg mówi: Usprawiedliwiam, to nawet stu ludzi obok może wołać: Potępiony!, a i tak to nie będzie miało znaczenia. Żadna doktryna, żadna religia nie ma prawa mnie potępić, jeśli Bóg powiedział: Usprawiedliwiam! Chociaż będą chcieli mnie potępić, będą o mnie mówić, że jestem wyklęty, heretyk i głupi, na mocy jednego Słowa pochodzącego z ust Bożych jestem uznany za sprawiedliwego! Abrahama nie mogła potępić żadna doktryna, bo de facto, żadnej doktryny wtedy nie było. Było i liczyło się tylko to jedno: Bóg przemówił do Abrahama. On posłuchał, podjął ten trop, a Bóg to zobaczył i Abraham został usprawiedliwiony.
Tak właśnie Bóg działa w życiu każdego z nas. Gdy nas wezwie, to chce zobaczyć wiarę: Panie Jezu, chcę wstępować w Twoje ślady, chcę iść za Tobą! W naszym tekście apostoł Paweł przywołuje właśnie ten aspekt z życia Abrahama i pyta: „(...) co osiągnął Abraham, praojciec nasz według ciała?” [4,1]. Faktycznie nie miał on czym się wykazać w świetle zakonu, bo jeszcze tego zakonu nawet nie było. „Bo jeśli Abraham z uczynków został usprawiedliwiony, ma się z czego chlubić, ale nie przed Bogiem. Bo co mówi Pismo? Uwierzył Abraham Bogu i poczytane mu to zostało za sprawiedliwość” [w. 2-3]. Gdy ktoś spełnia uczynki „zapłaty z nie nie uważa się za łaskę, lecz za należność” [w.4]. To nie miało się odbywać na zasadzie: Najpierw Abrahamie musisz zrobić to i tamto. Albo: Chwileczkę, Boże, ja się najpierw postaram czymś wykazać, a wtedy będziesz miał podstawy do tego, aby ewentualnie obdarzyć mnie błogosławieństwem. Tak właśnie człowiek czasem myśli. Tak z grubsza wyglądają różne religijne koncepcje zbawienia. Taki sposób myślenia był nam wciskany od dzieciństwa i nadal jest popularny w tym kraju. Nawet jeśli do człowieka dociera dobra nowina: – Bóg chce dać ci udział w swoim Królestwie za darmo, z łaski, nie z uczynków – to człowiek zaraz zaczyna myśleć: No tak, miło to brzmi, ale ja muszę na to zapracować, muszę się jakoś wykazać. Trzeba sobie przecież zasłużyć na zbawienie.
Lecz uwaga! Przecież jeśli ktoś spełnia uczynki, to „zapłaty z nie, nie uważa się za łaskę, lecz za należność” – przeczytaliśmy w Liście do Rzymian. Nie można nazywać łaską czegoś takiego, że Pan Bóg nam niejako płaci zbawieniem wiecznym za nasze dobre postępowanie. Ponadto, wykazaliśmy już wcześniej, że nikt z nas nie był w stanie sobie zasłużyć na zbawienie swoimi uczynkami. Jest inne rozwiązanie! „Gdy zaś kto nie spełnia uczynków, ale wierzy w tego, który usprawiedliwia bezbożnego, wiarę jego poczytuje mu się za sprawiedliwość” [w. 5].
To jest właśnie to rozwiązanie, które mnie i na pewno was – cieszy. Nie spełniamy uczynków. Ja jestem pierwszy, który nie spełnia uczynków. Czasem uda mi się coś dobrego zrobić, ale gdybym miał na podstawie uczynków być zbawiony, to bym już dawno zginął. Bóg nie zniósłby mojego widoku. Nie spełniam uczynków, ale wierzę Temu, który usprawiedliwia! On mnie kiedyś wezwał, a ja uwierzyłem, że wezwał mnie nie po to, aby mnie testować albo ze mnie zakpić, ale wezwał mnie dlatego, że chce mnie mieć przy sobie, że chce mojego zbawienia! Jeśli kiedykolwiek ciebie wezwał, to oznacza, że niezależnie od tego jaki byłeś, On chce cię mieć w swoim Domu. Wedle Jego mądrości nadajesz się do Królestwa Bożego. Jeśli On do ciebie, tak jak ten profesor powiedział: Chodź do mojej kliniki, to nie ma co dyskutować, tylko trzeba iść!
Jest to ważna myśl, zwłaszcza w naszym środowisku, przesyconym religijnym myśleniem, że jakoby właśnie trzeba sobie na usprawiedliwienie zapracować. I tutaj kolejnym przykładem dla pierwszych czytelników listu, dla Żydów, jest Dawid, wielki król żydowski. Okazuje się, że w omawianym fragmencie Pisma Dawid opiewa właśnie taki układ, gdzie człowiek dostępuje usprawiedliwienia i przebaczenia z łaski, a nie z tego, że sobie na to przebaczenie zapracował. Z natchnionego tekstu wynika, że grzech się pojawił, że nie było doskonałego wypełniania przykazań, lecz Pan grzechu nie poczytał. „Błogosławieni, którym odpuszczone są nieprawości i których grzechy są zakryte” [w. 7]. A więc grzechy były. Może nawet było ich dużo, ale są zakryte. Nie odpracowane, odpokutowane, ale po prostu zakryte. „Błogosławiony mąż, któremu Pan grzechu nie poczyta” [w. 8]. Człowiek miał grzech, ale Bóg mu go nie zaliczył, wyczyścił mu papiery! Dawid, człowiek, który bardzo dobrze znał zakon, zrozumiał myśl Bożą i dlatego opiewał to rozwiązanie. Żyjąc jeszcze w okresie zakonu, już wyraził myśl nowotestamentową!
Czytając dalej, dochodzimy do wersetów 9-12, w których pojawia się piękny termin, którego czasem używamy, a mianowicie określenie Abrahama jako ‘ojca wierzących’. „Czy więc to błogosławieństwo odnosi się tylko do obrzezanych, czy też i do nieobrzezanych? Mówimy bowiem: Wiara została poczytana Abrahamowi za sprawiedliwość. W jakich więc okolicznościach została poczytana? Było to po obrzezaniu czy przed obrzezaniem? Nie po obrzezaniu, lecz przed obrzezaniem. I otrzymał znak obrzezania jako pieczęć usprawiedliwienia z wiary, którą miał przed obrzezaniem, aby był ojcem wszystkich wierzących nieobrzezanych i aby im to zostało poczytane za sprawiedliwość, i aby był ojcem obrzezanych, którzy nie tylko są obrzezani, ale też wstępują w ślady wiary ojca naszego Abrahama z czasów przed obrzezaniem”.
Usprawiedliwienie z wiary nastąpiło u Abrahama przed obrzezaniem, zanim pojawiła się na jego ciele zewnętrzna oznaka przymierza z Bogiem. Bóg nakazał mu potem obrzezanie, ale usprawiedliwienie nastąpiło wcześniej, gdy tylko podjął to wezwanie, które Bóg do niego skierował. Właśnie dlatego, że został usprawiedliwiony zanim pojawiło się obrzezanie, Abraham jest ojcem wszystkich nieobrzezanych, to jest takich wierzących, którzy nie noszą zewnętrznych oznak przymierza z Bogiem na ciele. Ale temu usprawiedliwionemu przez wiarę, nieobrzezanemu Abrahamowi, Bóg polecił obrzezać się, czyli przyjąć pewien zewnętrzny znak przymierza z Bogiem, aby stał się on ojcem wszystkich wierzących obrzezanych. Lecz to nie czynność obrzezania zadecydowała o usprawiedliwieniu. Ojcostwo wiary nie tkwi w samym obrzezaniu. Nie z niego się bierze. Wynika ono z samej wiary, niezależnie od obrzezania.
Jest to dla nas wierzących Nowego Testamentu ważna wskazówka, bowiem żydostwo – to odpowiednik dzisiejszej religijności, zewnętrznej przynależności do społeczności chrześcijańskiej. Niektórzy bowiem na tym się opierają. Gdybyśmy chcieli obrzezanie tak właśnie zastosować dzisiaj do nas i mówić, że to odpowiednik zewnętrznej oznaki przynależności do Kościoła, to moglibyśmy powiedzieć, że usprawiedliwienie nie bierze się z zewnętrznej przynależności. Człowiek zostaje usprawiedliwiony zanim stanie się członkiem Kościoła w sensie zewnętrznym. Ale Bóg nakazuje mu, żeby był członkiem Kościoła, żeby przyjął te zewnętrzne oznaki bycia chrześcijaninem, po to, żeby ci, którzy je już noszą, nie byli dyskredytowali przez tych, którzy ich nie mają i może się nawet chlubią, że formalnie nie należą do żadnej wspólnoty kościelnej, a jednak są usprawiedliwieni z wiary, bo przecież Abraham zanim był obrzezany, już został usprawiedliwiony.
Bóg powiedział: Masz się obrzezać. Lecz z drugiej strony mówi, żeby ci, którzy należą do Kościoła, czyli w tamtym wypadku obrzezani, nie chlubili się i nie wynosili się nad tych, którzy jeszcze nie są, twierdząc, że dopiero poprzez tę zewnętrzną oznakę przynależności do Boga, są usprawiedliwieni. Nie! Abraham jest ojcem wszystkich wierzących. Usprawiedliwieni są wszyscy ci, którzy uwierzyli, a uwierzywszy nie lekceważą zewnętrznych oznak przymierza z Bogiem. Mając zaś już zewnętrzną oznakę przymierza z Bogiem, nie lekceważą tego, co stało się istotą ich usprawiedliwienia, czyli osobistej więzi z Bogiem i wiary w to, co powiedział Bóg, wiary w Jego Słowo.
Dalsze wersety pokazują, jaka jest funkcja łaski Bożej w tym wielkim procesie zbawienia człowieka. „Albowiem nie na podstawie zakonu była dana obietnica Abrahamowi bądź jego potomstwu, że ma być dziedzicem świata, lecz na podstawie usprawiedliwienia z wiary. Bo jeśli dziedzicami są tylko ci, którzy polegają na zakonie, tedy wiara jest daremna i obietnica wniwecz się obróciła; gdyż zakon pociąga za sobą gniew; gdzie bowiem nie ma zakonu, nie ma też przestępstwa. Przeto obietnica została dana na podstawie wiary, aby była z łaski i aby była zapewniona całemu potomstwu, nie tylko temu, które ma wiarę Abrahama, ojca nas wszystkich, jak napisano: Ustanowiłem cię ojcem wielu narodów, zapewniona przed Bogiem, któremu zaufał, który ożywia umarłych i który to, czego nie ma, powołuje do bytu" [w. 13-17].
W tym fragmencie Słowo Boże przeciwstawia dwa wzajemnie wykluczające się sposoby na zbliżenie się do Boga. Jeden z tych sposobów uzależniony jest od ludzkich wysiłków, jest ich rezultatem. Drugi jest rezultatem łaski Bożej. Po każdej z tych stron są określone środki, którymi człowiek dochodzi do społeczności z Bogiem. Jeśli chodzi o tę drogę ludzkich wysiłków, która skazana jest na niepowodzenie, takim środkiem, po pierwsze, jest zakon. Zakon stawia dobrą diagnozę, bo objawia i określa grzech. Mówi jak trzeba postępować, ale nie jest w stanie dać człowiekowi siły, żeby mógł to wykonać. Tak jak lekarz – stawia dobrą diagnozę, ale nie jest w stanie wyleczyć. Inną rzeczą po tej stronie jest wykroczenie, które idzie w ślad za zakonem. Gdyby nie było zakonu, nie byłoby wykroczenia, gdyż nie można przekroczyć przepisów, których nie ma. Poznanie prawa Bożego prowadziło do tego, że życie człowieka stawało się długą listą wykroczeń oczekujących na karę. Każdy, kto znał prawo Boże był świadomy tego, jak bardzo je przekraczał. Czasem w świadectwach słychać, że ktoś przyznaje się, że złamał wszystkie przykazania, wiedział więc ilu wykroczeń się dopuścił. Ostatnią rzeczą po tej stronie ludzkich wysiłków mających na celu zbliżenie się do Boga jest gniew – konsekwencja wykroczenia. „Gdyż zakon pociąga za sobą gniew; gdzie bowiem nie ma zakonu, nie ma też przestępstwa”, mówi nam werset 15. Jedno jest powiązane z drugim: zakon, przestępstwo i gniew.
Jest jednak też ta druga strona, pozytywna, objawiona przez Boga – czyli droga łaski. Tutaj także występuje kilka środków, które pojawiają się w tym fragmencie, a które podnoszą nas na duchu. Pierwszy z tych środków, to obietnica. „Przeto obietnica została dana na podstawie wiary (...)” [w. 16]. Chodzi tu oczywiście o obietnicę od Boga, daną ludziom. Słowo obietnica, to greckie pagelia, co znaczy – obietnica wynikająca z dobroci serca i nie domagająca się spełnienia określonych warunków. Istnieją obietnice uwarunkowane, co możemy również znaleźć w Piśmie Świętym. Tutaj jednak nie jest mowa o obietnicy uwarunkowanej, ale o takiej, która pochodzi z serca i nie domaga się spełnienia żadnych określonych warunków. Tak jak ojciec albo matka, kocha swoje dziecko i obiecuje, że będzie działać życzliwie na rzecz swojego dziecka, niezależnie od tego, jak to dziecko będzie postępować. Czasem jest to miłość radosna, a czasem smutna. Raz będę się cieszył, że działam na korzyść tak posłusznego i dobrego dziecka, a raz będę się smucił, że dziecko zachowuje się nie tak, jak należy, ale dalej wciąż będę działał na jego korzyść, bo obietnica miłości nie jest uwarunkowana. Mówię swoim córkom i synowi, że będę ich kochał i zrobię dla nich wszystko, niezależnie od tego, jak oni się zachowają względem mnie. Bóg daje nam obietnicę zbawienia, usprawiedliwienia niezależnie od tego, jak nasze życie będzie przebiegać.
Druga rzecz, to wiara – pewność, że Bóg naprawdę jest taki, jaki mówi, że jest. Pewność, że można mu całkowicie zaufać. Apostoł Jan w natchnieniu Ducha napisał: „A myśmy poznali i uwierzyli w miłość jaką Bóg ma do nas (...)” [1 Jn 4,16]. Poznaliśmy i uwierzyliśmy w tę miłość. W to, że On nas naprawdę kocha, że to nie jest jedynie jakaś boska dyplomacja. Skoro On tak mówi, to tak dokładnie jest. Na tym ma polegać wiara. Obietnica polega na tym, że Bóg obiecuje nie kierować się wobec nas naszym postępowaniem, ale Swoim wielkim miłosierdziem. Wiara zaś polega na tym, że Bóg jest takim, jaki mówi, że jest.
I wreszcie trzeci środek – łaska, która jest zawsze niezasłużoną dobrocią Boga okazaną człowiekowi. Jeżeli byśmy na coś zasłużyli, to już nie byłaby to łaska. Łaska tylko wtedy ma miejsce, gdyśmy nie zasłużyli. I Bóg jest tak wspaniałomyślny, że chce okazywać łaskę! W Nowym Testamencie mamy bez liku miejsc mówiących na temat łaski Bożej. Bóg lubuje się w okazywaniu nam łaski. Moglibyśmy powiedzieć, że w świetle łaski Bożej, chwała i wielkość człowieka zawiera się nie w tym, czego on dokonuje dla Boga, ale w tym, czego Bóg dokonuje dla człowieka. Dlatego Abraham, rozumiejąc to, przyjął postawę, o której czytamy od 18. do 25. wersetu: „Abraham wbrew nadziei, żywiąc nadzieję, uwierzył, aby się stać ojcem wielu narodów zgodnie z tym, co powiedziano: Takie będzie potomstwo twoje. I nie zachwiał się w wierze, choć widział obumarłe ciało swoje, mając około stu lat, oraz obumarłe łono Sary; i nie zwątpił z niedowiarstwa w obietnicę Bożą, lecz wzmocniony wiarą dał chwałę Bogu, mając zupełną pewność, że cokolwiek On obiecał, ma moc i uczynić. I dlatego poczytane mu to zostało za sprawiedliwość. A nie napisano tego, że mu poczytano tylko ze względu na niego. Ale ze względu na nas, którym ma to być poczytane i którzy wierzymy w tego, który wzbudził Jezusa, Pana naszego, z martwych, który został wydany za grzechy nasze i został wzbudzony z martwych dla usprawiedliwienia naszego”.
Mowa tutaj o wierze Abrahama we wszechmogącego Boga. Słysząc głos Boży, mając kontakt z Bogiem, Abraham po prostu zaufał Bogu na sto procent i 'poszedł na całość', ponieważ to mówił Bóg. Gdy uważnie czyta się historię jego życia, to widać u Abrahama wolę, by wierzyć Bogu nawet pomimo niesprzyjających okoliczności. Abraham nie należy do tej kategorii ludzi, którzy owszem pójdą, ale pod warunkiem, że będzie ładna pogoda. On nie miał takiej postawy. On miał wolę, by iść za Bogiem i Mu służyć. To nie był człowiek, który szuka przeszkód, aby ewentualnie się nimi usprawiedliwić w swoim niedowiarstwie, bezczynności i apatii. To człowiek, który ma wolę, by iść. „Abraham wbrew nadziei, żywiąc nadzieję, uwierzył, (...) I nie zachwiał się w wierze, choć widział obumarłe ciało swoje, mając około stu lat, oraz obumarłe łono Sary; i nie zwątpił z niedowiarstwa w obietnicę Bożą, lecz wzmocniony wiarą dał chwałę Bogu (...)” [w. 18-19]. Jeśliby miał nasz polski charakter i sposób myślenia, to by zaraz narzekał i wątpił: Gdzież ja, taki stary..? Ja już nie mogę pojechać... Ja jestem za stary. Właśnie takie rzeczy często potrafimy pleść przed Bogiem.
W niektórych przekładach Pisma Świętego, tłumacze, po tym jak się doszukiwali różnic w różnych rękopisach, wstawili w tym wersecie słówko 'nie' i wyszło im tak: – „I nie zachwiał się w wierze, choć nie widział obumarłego ciała swojego, mając około stu lat, oraz obumarłego łona Sary”. A więc dlatego wierzył, bo rzekomo nie widział, że jest już taki stary i było mu łatwiej wierzyć. Otóż nie! On widział swoją starość, a jednak wierzył! Widział, że po ludzku, to nie ma szans, ale u Boga wszystko jest możliwe. Wierzył we wszechmocnego Boga! Miał wiarę, która w ogóle się nie zniechęca. Dlatego jest ojcem wszystkich wierzących.
On też był odpowiedzialny za decyzję, czy będzie wątpił czy nie. Napisane jest: „I nie zwątpił z niedowiarstwa w obietnicę Bożą (...)” [w. 20], tzn., że to my podejmujemy decyzję. Ja i ty! Gdy mamy obietnicę Bożą, możemy zacząć niedowierzać, popaść w niedowiarstwo i jest to nasza decyzja. To my decydujemy o tym, czy będziemy wierzyć w obietnicę Bożą, czy raczej okażemy niedowiarstwo. Abraham nie zwątpił w obietnicę Bożą, nie dopuścił niedowiarstwa. Wierzył. Widać, że miał chęć wytrwać w wierze. My czasami przyjmujemy taką postawę, że jeżeli jest coś napisane w Biblii czarno na białym, no to trzeba wierzyć, bo nie da rady inaczej, bo nie ma innego wyjścia. Jeśli ktoś pyta: 'Wierzysz?', odpowiadamy: 'No.., wierzę', więc on: 'No to ruszajmy!', a my, z ociąganiem: 'No.., dobra'. Ale jest to taka wiara, jakby się nam nie chciało wierzyć. Są wierzący, którzy jakby nie chcieli być wierzący. Wiara wymaga chętnego działania!
Abraham uwierzył, więc wiedział, że potrzeba mu będzie chcieć ruszać w nieznane. Bóg powiedział mu, że będzie ojcem wielu narodów, a on miał jedną żonę, niepłodną i starą. Sam też był stary i musiał żyć z tą myślą. O ileż wygodniej byłoby mu przestać w to wierzyć, pójść spać i w ogóle przestać się tym przejmować. Łatwiej byłoby nie wierzyć. Ale on chciał wierzyć!!! Nie szukał sposobu, jakiejś wymówki, by przestać wierzyć. Jest to ważna myśl dla naszego życia w wierze i chodzenia z Bogiem. Powinniśmy mieć wolę wiary, a nie szukać przeszkód, aby usprawiedliwić swoje niedowiarstwo. Kiedy Pan Jezus szedł, już po zmartwychwstaniu, i spotkał dwóch uczniów idących do Emaus, a oni zaczęli Mu mówić o swoim powątpiewaniu, co On z nimi zrobił? „A on rzekł do nich: O głupi i gnuśnego serca, by uwierzyć we wszystko, co powiedzieli prorocy” [Łk 24,25]. Gnuśne serce to takie, które widzi przeszkody, powątpiewa: – A kto to wie, kto to napisał? Czy to na pewno wiernie przetłumaczyli? A może coś przekręcili?
Wierzący człowiek, to ktoś, kto chce uwierzyć Bogu. Gdy ktoś naśladuje Abrahama, to chce wierzyć. Nie patrzy, gdzie są przeszkody, nie szuka ich, ale wbrew nadziei żywi nadzieję. Bardzo podoba mi się to sformułowanie. Co to znaczy – wbrew nadziei żywić nadzieję? Kiedyś nasunęło mi się bardzo trywialne, może nawet śmieszne porównanie. Wyobraźmy sobie, że oto jest dziewczyna o imieniu 'Nadzieja', która koniecznie chce być szczupła. Odchudza się i nie chce nic jeść. Popada więc w anoreksję. Chociaż wciąż odmawia przyjmowania pokarmu, jej rodzice wkraczają do akcji i każą jej jeść. Uwzięli się i ją karmią! Wbrew 'Nadziei' żywią 'Nadzieję'. Robią to, żeby mogła ona nie tylko przeżyć, ale rozwinąć się i wyrosnąć na piękną dziewczynę!
Czasem ludzki rozum mówi, że tu już nie ma żadnej szansy. Lecz wbrew temu, co mówią moje myśli, mam żywić nadzieję dalej, ufać Bogu, bo On tak powiedział. Wszystkim nam potrzebne jest to przekonanie, że Bóg jest w stanie uczynić coś niemożliwego. Abraham tylko tym mógł się żywić. Był inteligentny i wiedział, że nic takiego w sposób naturalny nastąpić nie może. Bóg musi zrobić coś nadnaturalnego, po ludzku niemożliwego. Takie podejście do Boga jest nam potrzebne!
Z wiary bierze się optymizm w życiu człowieka. Wierzący zawsze dostrzeże światełko w ciemnościach. Gdy ktoś wszystko zaczyna opierać o swoje wysiłki, o to, co sam potrafi zrobić, to skazuje się na pesymizm. Gdybym miał moje zbawienie uzależnić od mojej mądrości, wierności itd., to widziałbym przed sobą czarną ścianę. Ale dlatego, że wierzę, widzę światło. Nawet gdyby ktoś mi mówił, że mam sobie dać spokój, ja będę widział światło, bo Bóg mnie wezwał i dał mi tę łaskę, że mogę w Niego wierzyć. Jeśli ma się wiarę, to musi się ona jakoś przejawiać. O tym będzie mowa w następnym, piątym rozdziale Listu do Rzymian. (cdn.)