Po obejrzeniu przywołanego wywiadu nie mogłem przestać myśleć o tym prostym, lecz niezmiernie konfrontującym wyznaniu: czuję wolność, spokój i szczęście. Oto ktoś postawił przed nami termometr swoich uczuć, próbując przekonać świat, że zmieniła się moralna pogoda i powinniśmy przyzwyczaić się do innej pory roku. Ba, na twarzy rozmówcy widać było autentyczne zdumienie - w końcu, mimo moralnego ocieplenia (słońce absolutnej równości świeci coraz mocniej, nieprawdaż?), nadal nosimy na głowach bawełniane czapki dyskryminującej tradycji.
Czuję szczęście - oto ostateczny argument w kulturze sprzedającej prawdę za 30 srebrników fajnego uczucia. Kulturze poddającej myśli uczuciom, zamiast uczucia myślom. Emocje nie są dziś sądzone przez przekonania, to przekonania wzywa się przed sędziowski trybunał emocji. Idee trwają i upadają w powszechnym dyskursie nie ze względu na swoją obiektywną prawdziwość, ale z powodu wywoływanych przez siebie uczuć. W jaki sposób uzasadnia się równowartość homoseksualnych związków? Czuję wolność, spokój i szczęście. A skoro czuję, to przecież moje zachowanie nie może być złe lub moralnie naganne. Uczucie szczęścia jest najwyższą wartością, a więc skoro homoseksualizm daje mi szczęście, to nijak nie można uznać go za stan mniej pożądany niż jakikolwiek inny. Ten swoisty paradygmat nadrzędności uczucia nad myślą stanowi dziś przestronną autostradę dla wszelkiej maści moralnych rewolucjonistów, którzy prą do przodu z hasłem: nie możecie odebrać nam prawa do szczęścia!
Uczucia nie są absolutną wartością, prawda jest
Sęk w tym, że przyjemne uczucia nie są absolutną wartością, nawet jeśli wygodnie jest przyjąć niekiedy, że tak właśnie jest. Rzeczy są moralnie dobre lub złe nie ze względu na to, że wywołują chwilową euforię lub prowadzą do długotrwałej frustracji. Nietrudno przecież przywołać dziesiątki przykładów najpiękniejszych uczuć, towarzyszących błądzącym ludziom podczas dokonywania najbardziej zdeprawowanych uczynków. Można przywołać nazistowskich oprawców czujących wolność, spokój i szczęście podczas poniżania więźniów, lub też seksualnych przestępców poszukujących w przerażonym spojrzeniu ofiar właśnie owego tajemniczego ukłucia wolności. Równie łatwo byłoby wykazać przypadki smutku, frustracji lub rozgoryczenia w łamiących serce historiach bezinteresownego poświęcenia.
Wydaje mi się, że współczesna kultura stoi przed pokusą subtelnego bałwochwalstwa, nie mającego jednak zbyt wiele wspólnego z tradycyjnym wyobrażeniem koślawych obrazków lub postrzępionych posągów. Coraz częściej absolutyzujemy bowiem uczucia, nadając im rangę najwyższej wartości. Wydają się być przecież niekwestionowanym bogiem popkultury - to one żonglują telewizyjną ramówką, decydują o biznesowym powodzeniu najdroższych projektów i skazują na pożarcie nieostrożnych polityków. Zarządzanie emocjami stało się jedną z fundamentalnych kategorii organizowania społeczeństwa, a kreowanie i wykorzystywanie uczuć niezmiennie determinuje mechanizmy internetowej rzeczywistości.
“Czuję się szczęśliwy” wydaje się być zatem kluczowym elementem mowy końcowej tych wszystkich, którzy bez lęku stają przed trybunałem chrześcijańskich sumień, wskazując na konieczność odrzucenia dotychczasowego modelu moralności. Cóż, w moim najgłębszym przekonaniu uczucia nie są adekwatnym argumentem, tak samo jak adekwatnym argumentem na rzecz wyboru właściwej drogi nie jest wykazanie, że pozostałe są bardziej wyboiste. Właściwą nie jest droga najszersza, ani nawet najładniej usytuowana - właściwą jest zawsze droga prowadząca do celu. Tylko czy w galaktyce naszych cywilizacyjnych osiągnięć mamy jeszcze coś, co można określić mianem celu?
Wiadra nie służą do szukania studni
Dokonywać moralnych ocen za pomocą uczuć, to jak szukać studni za pomocą wiadra. Uczucia nie służą bowiem do poszukiwania źródeł moralnych wartości, ich rozpoznawania lub pogłębiania. Służą wyłącznie do czerpania ożywczej wody z miejsc wskazanych przez Mapy.
Czy jako chrześcijanie nie akceptujemy przypadkiem odwróconego przez kulturę modelu relacji pomiędzy myślą i uczuciem? Czy nie wpadamy w pułapkę oceniania nauczania, kościoła lub danej teologii za pomocą kryterium wywoływanych w nas uczuć? Nie wystarczy “dobrze się czuć” na nabożeństwie, aby stwierdzić, że mamy do czynienia z chrześcijańskim kościołem. Równie dobrze mogliśmy znaleźć się w miejscu negującym fundamentalne prawdy chrześcijaństwa. Nie wystarczy “poczuć się zainspirowanym” kazaniem, aby stwierdzić, że w końcu znaleźliśmy kaznodzieję, który mówi do rzeczy. Niedorzeczne teorie też bywają inspirujące, fałszywe świadectwa też budują wiarę, a para-chrześcijańskie sekty też pozwalają czuć się dobrze. Czy opis ludzi, którzy “według swoich upodobań nazbierają sobie nauczycieli, żądni tego, co ucho łechce” nie przypomina coraz bardziej nas - łowców pozytywnych emocji i dobrego feelingu? Myślących “jestem we właściwym miejscu, gdyż dobrze się tu czuję”, zamiast “jestem we właściwym miejscu, więc dobrze się tu czuję”? Uczucia oderwane od legitymizującej i korygującej myśli są jak kompas pozbawiony magnetycznej igły, wciąż istnieją i ciążą w dłoni, ale oprócz złudnej nadziei nie mają nic do zaoferowania.
Uczucia ks. Charamsy nie niweczą prawd chrześcijaństwa
Wolność, spokój i szczęście nie przypominają w niczym trzech muszkieterów, którzy mocą własnej determinacji rozpędzają na cztery wiatry przesądy i uprzedzenia. Jeśli już, to raczej trzech mędrców podróżujących do stajenki, aby złożyć dary i pokłon Królowi - potrzebują jaśniejącej na firmamencie gwiazdy objawionej prawdy. Gwiazdy wyznaczającej kierunek i szlak podróży, a tym samym nie pozwalającej zabłądzić na licznych szlakach moralnych wyborów.
Można być szczęśliwym będąc zgubionym. Można czuć się wolnym będąc w niewoli. Samooszukiwanie się ma w historii ludzkości długą tradycję, nie od dziś wszak wiadomo, że “podstępne jest serce, bardziej niż wszystko inne, i zepsute”. Uczucia bywają niekiedy przewrotnym doradcą i fatalnym nauczycielem. Z tego też względu, wypada być daleko sceptycznym wobec kultury, która epatuje przekonaniem, iż “dobrze widzi się tylko sercem”, sugerując jednocześnie, że nie ma pytania ważniejszego od how are you? Jeśli dobrze widzi się tylko sercem, to kto wie - być może ks. Charamsa słusznie stawiany jest przez mainstreamowe media w szeregu najbardziej oświeconych Europejczyków. Jak bowiem sprawdzić czyje serce widzi lepiej, gdy patrząc na to samo, widzą co innego?
Jestem pewien, że to uczucia powinny podążać za obiektywnie dobrymi myślami, a nie myśli za obiektywnie dobrymi uczuciami. Nie ma bowiem obiektywnie dobrych uczuć w ramach chrześcijańskiej wizji rzeczywistości. Przynajmniej nie tutaj, po tej stronie horyzontu wieczności. Smutek może być dobry lub zły, “ku upamiętaniu” lub “światowy”. Radość może być boska lub pusta. Rozczarowanie może być zbawienne albo tragiczne. Nawet uczucie wiary może leczyć lub zabijać. Krótko mówiąc, dopiero myśl, której uczucie zawdzięcza swoje istnienie, pozwala określić jego moralną wartość. “Rozkosz grzechu”, o której czytamy w nowotestamentowym liście do Hebrajczyków, nie jest zapewne mniej intensywną rozkoszą niż rozkosz cnoty. Jest natomiast nieporównywalnie gorsza, gdyż wypływa z zatrutego i wartego odrzucenia źródła.
Z tego też względu, wolność, spokój i szczęście ks. Charamsy nie robią na mnie żadnego wrażenia. Domem pięknych uczuć - takich jak właśnie wolność, spokój i szczęście - jest Prawda, ale spotkanie ich poza domem nie oznacza, że dom zmienił lokalizację - oznacza, że piękne uczucia zgubiły drogę do domu. Błąkają się bez celu po bezdrożach uproszczeń, kłamstw, iluzji i matactw. Ach, jakiż to przykry widok dla przyjaciół wolności, spokoju i szczęścia! Kiedy spotkamy się gdzieś w drodze, nie zamierzam mówić im, że nie są piękne. Bo są. Nie zamierzam zapewniać, że dom jest zawsze tam, gdzie się w danej chwili znajdują. Bo nie jest. Zamierzam przypomnieć, że przynależą do innego świata, a ta brawurowa ucieczka wkrótce dobiegnie końca. Nadchodzi moment, w którym wszystkie uczucia klękną na powrót przed Absolutną Prawdą. I być może właśnie tym pokłonem będzie piekło i niebo.