Dla jednych jest to miejsce docelowe. Dla innych jedynie chwila zatrzymania, refleksji nad życiem tutaj i obiecanym przez Boga, życiem TAM... A jednak, chyba wszyscy mają cichą nadzieję na ponowne spotkanie z bliskimi. Chociaż umysł broni się logicznymi argumentami przed taką możliwością - serce nieustannie szuka odpowiedzi, która przyniesie spokój i pewność... O tej porze cmentarze w całym kraju przeżywają remonty generalne; sprzątanie, naprawianie, wymiana starych kwiatów na nowe, wymiana zniszczonych pomników, upiększanie terenu wokół. Niektóre z tych miejsc, to prawdziwe dzieła sztuki, owoc wielkiej troski i pamięci nie tylko w ten czas... Ale pośród tych wszystkich doskonałości, ukwiecenia, świateł - w mroku pozostają zapomniane, zniszczone, zapadnięte w czasie i zapomnieniu - groby. Przedstawiają żałosny, przygnębiający widok. Myśl niemal natychmiast oskarża krewnych, którzy zaniedbali te miejsca, którzy nie pamiętają...
Alejkami spacerują szepczący ludzie. Powietrze pachnie opadłymi liśćmi, dopalającymi się zniczami, bukietami chryzantem. I w tym wszystkim jest coś jeszcze... Zaduma... Tęsknota... A może nawet i lęk, że po drugiej stronie wcale nie będzie światła, nie będzie czekał Bóg, nie ma żadnego nieba... Temat śmierci to wciąż w naszej kulturze temat tabu, wstydliwy przymus mówienia o niej, gdy odejdzie bliska osoba, przemilczanie pytań dzieci, odwracanie uwagi od nieuchronnego... Bo w śmierci nie ma nic pozytywnego, nic radosnego, nic pocieszającego... Jest zagadką. Czarną plamą na kartach ludzkiego życia. Dopóki nie zajrzy w oczy - niech trzyma się z daleka... W pamięci tkwi mi pewien kadr z filmu. Nie pamiętam tytułu. Nie pamiętam fabuły - został tylko ten kadr, tak wyraźny jakbym widziała ten obraz wczoraj, godzinę temu... Scena przedstawia pogrzeb. Kondukt w skupieniu i łzach podąża na miejsce ostatniego spoczynku zmarłego. Atmosfera smutku i rozpaczy jest aż nadto wyraźna... Ten sam kondukt wraca z cmentarza. Ci sami ludzie. Śpiewają radosne pieśni, cieszą się... Sytuacja wydawałoby się absurdalna, tragicznie komiczna... Nie na nasze warunki, na naszą kulturę... Tak, to prawda. Lecz dla tych ludzi, pojęcie śmierci nie było ograniczone tym, co tu i teraz... Oni żegnali brata, który należał za życia do Boga i do Niego odszedł. Ich wiara budowana latami na bazie Bożego Słowa i zaufania - dała im odpowiedź, czym jest śmierć. Nie jest ona końcem. Nie jest dębowymi drzwiami, za którymi nie ma już nic. Śmierć jest przejściem z jednego życia w drugie - pod warunkiem, że ten, kto odchodzi - odchodzi jako dziecko Boga. "Błogosławieni, którzy w Panu umierają". Stąd radość na ponowne spotkanie, radość bo ktoś bliski odszedł tam, gdzie nie ma łez i smutku. Prawdziwą tragedią jest, gdy odchodzimy bez pewności wiary, gdy ci, którzy opłakują, także nie są pewni swojej wiary. Ta niepewność sieje lęk i gniew na Boga, że odchodzą bliscy, że w ogóle jest coś takiego jak śmierć, żałoba, pustka nieobecności... Lecz ci, którzy mają prawdziwą nadzieję w Bogu, w Jego Słowa - mimo smutku, mimo bólu po stracie bliskich - patrzą w swoją i ich przyszłość z nadzieją... Nadzieją milion razy trwalszą, niż chybotliwy płomyk świecy - nieustannie narażony na zgaszenie przez mały podmuch wiatru... Jakie życie - taka śmierć, głosi mądre przysłowie. Życie bez Boga, jest śmiercią bez Boga. Życie z Bogiem, to przejście z Nim dalej... Wybór jak zawsze należy do nas... "Kto we mnie wierzy, choćby i umarł ŻYĆ będzie." - Jezus
|