Pakistan: Dobre wyznanie |
Autor: Donata Maliszak | |||
piątek, 27 września 2013 00:00 | |||
Trzy małe, żółte kulki oblepione kawałkami migdałów i orzechów przetaczały się po wielkiej, męskiej dłoni. Siedmioletni Moamar nie spuszczał z nich wzroku. Przypatrując się im przez ostatnie pięć minut, zdążył poczynić pewne ważne obserwacje. Otóż jedna wyglądała na o wiele smaczniejszą od pozostałych, a to dlatego, że przykleiło się do niej najwięcej słodkich migdałów. Poza tym była największa. Tę na pewno zjadłby jako pierwszą! Tylko, że... mężczyzna proponujący mu smakołyki nie chciał ich dać za darmo. Przekonywał Moamara, aby najpierw wykonał pewne niewielkie zadanie: „No, chłopcze, to przecież nie jest takie trudne. Już trzy razy Ci powtarzałem, co masz mówić. Nie jesteś chyba upośledzony, żeby nie zapamiętać jednego zdania?”. „A może jest?” - wtrącił inny, stojący naprzeciw tamtego. „Przyjrzyj mu się dobrze Irfan, czy nie wygląda, jakby mu brakowało piątej klepki?”. Cała czwórka zebranych pod sklepem mężczyzn zaśmiała się głośno. „A może to dla ciebie za mało? Poczekaj, mam coś jeszcze” - Irfan zaczął przeszukiwać kieszenie obszernych spodni, ukrytych pod sięgającą kolan koszulą. Gdy znalazł to, czego szukał, wyciągnął drugą dłoń w kierunku chłopca. „Pewnie lubisz takie cukierki, co mały?”. Moamar wreszcie oderwał oczy od ruchliwych kuleczek. Uwielbiał cukierki. A te wyglądały na szczególnie dobre. „Umówmy się więc tak” - kontynuował mężczyzna. „Jeśli powiesz to, czego cię przed chwilą uczyłem, dostaniesz wszystkie słodycze”. Kolorowe, lśniące papierki, w które owinięte były cukierki, połyskiwały w słońcu. Chłopiec pomyślał, że być może pod niebieskimi, chowają się te najlepsze – brązowe i ciągnące. Od dawna już takich nie jadł. Gdy tata pracował jeszcze w wielkiej fabryce piłek futbolowych, czasami kupował mu kilka karmelków. Moamar ogromnie lubił ich wspólne wyprawy do sklepu i czekał na nie z niecierpliwością. Przechadzał się wówczas wzdłuż lady i wyobrażał jak smakują różowe, oblane lukrem kwadraciki; brązowe pałeczki obsypane pudrem albo żółte kółeczka z dziurką, pokryte bajecznie kolorową posypką. Miał ochotę zjeść to wszystko zamiast codziennego ryżu z warzywami, jaki czekał na nich w domu. Potrzebował zawsze trochę czasu, zanim podjął decyzję, który smakołyk wybrać. Tata jednak nigdy go nie popędzał. Po dokonaniu zakupu, również nie spieszyli się z powrotem do domu. Wracali powoli, rozmawiając o różnych ważnych sprawach, a Moamar żuł przy tym mleczne cukierki, tak cudownie przyklejające się do zębów i podniebienia. Niedawno zapytał tatę, kiedy znowu pójdą razem do sklepu. „Tego nie wiem, synu. Najpierw muszę znaleźć jakąś porządną pracę i zarobić kilka rupii. Na razie musisz wytrzymać. Nie tak łatwo o stałe zajęcie”. „To czemu przestałeś szyć piłki? Czy dlatego, że od tego bardzo bolały cię plecy?”. „Nie, nie dlatego. Potrzebowałem pracy w tej fabryce, tylko... kierownik już mnie tam nie chciał”. „Czemu? Robiłeś złe piłki?”. „Myślę, że całkiem dobre. Tyle, że widzisz, dowiedzieli się, że nie wyznaję islamu, ale chrześcijaństwo. No i nie chcieli w pracy kogoś takiego jak ja”. „To nie mogłeś w fabryce udawać, że jesteś muzułmaninem, tak jak wszyscy, ale w środku, w swoim sercu nadal kochać Jezusa?”. „Tak nie można Moamar, dla Boga liczą się nasze słowa. Słyszałem kiedyś, że w Biblii jest napisane tak: „Tego, kto by się mnie zaparł przed ludźmi, i Ja się zaprę przed Ojcem moim, który jest w niebie”*. Tak powiedział Jezus. Za żadną cenę nie chciałbym usłyszeć od Niego pewnego dnia: Nie znam żadnego Nawaza Masiha. Nie jest moim sługą, ponieważ udawałem, że ja nie znam Jego”. Teraz, gdy Moamar patrzył na uśmiechniętą twarz człowieka, który proponował mu coś, czego pragnął i za czym tęsknił od dawna, przypomniała mu się wypowiedź ojca: „dla Boga liczą się nasze słowa...”. A przecież w zamian za swoje podarunki mężczyzna żądał właśnie słów. Słów, które oznaczałyby, że on – Moamar woli proroka Mahometa od Jezusa i chce odtąd być muzułmaninem, a nie chrześcijaninem, tak jak jego tata i mama*. Chłopiec patrzył na połyskujące niebieskie i czerwone papierki, a myśli szybko przetaczały się przez jego bystry umysł. Wiedział już, co powinien zrobić. Odważnie spojrzał na wpatrzonych w niego dorosłych. „Nie chcę żadnych cukierków. Nie chcę, żeby Jezus powiedział swojemu Ojcu w niebie, że mnie nie zna! Dziękuję. Pójdę lepiej do domu”. „Nie tak szybko, mały” - Moamar poczuł mocny uścisk na ramieniu. „Co ty sobie myślisz, bezczelny dzieciaku? Najpierw tu stoisz, gapisz się na mnie, zawracasz mi głowę a teraz chcesz sobie iść?”. „Słuchaj” - drugi z dorosłych pochylił się do siedmiolatka. „Daliśmy ci propozycję, szansę na stanie się wyznawcą jedynej, prawdziwej i świętej wiary – islamu. Temu się nie odmawia, ot tak, po prostu: nie, dziękuję. Mów więc to zdanie, które powtarzaliśmy ci już kilkakrotnie” - wycedził przez zęby. Moamar zrozumiał, że sytuacja się odmieniła; że mężczyźni początkowo tak przyjaźnie nastawieni, teraz są na niego źli, i że poczuli się z jakiegoś powodu dotknięci jego odmową. Nagle zaczął się bać, bo przecież był tutaj zupełnie sam. Tata poszedł szukać zarobku w mieście, a mama jak zawsze została w domu, ponieważ nigdy nie wychodziła bez opieki mężczyzny. A on – Moamar tak bardzo lubił spacerować. Chętnie przyglądał się bawiącym na ulicach dzieciom, sprzedawcom i ich towarom. Na prośbę matki starał się jednak nie oddalać zbytnio i trzymać pobliskich ulic. Nie czuł niebezpieczeństwa jakie, zdaniem rodziców, mogło mu grozić ze strony muzułmańskich sąsiadów. Nigdy przecież nic mu nie zrobili. Czasami tylko naśmiewali się z niego, albo odganiali sprzed swoich sklepów. Taka sytuacja jak dziś, zdarzyła mu się po raz pierwszy. „Chcę wrócić do domu. Muszę iść. Puśćcie mnie” - prosił chłopiec próbując wyrwać się z silnego uścisku. Jednak im bardziej się szamotał, tym mocniej palce dorosłego zaciskały się na jego szczupłym ramieniu. Zaczął płakać. „Płaczesz, ty mały szczurze? Przecież możesz pójść wolno, już za chwilę. Tylko wyznaj, że to Allach jest jedynym Bogiem, a nie ten wasz Jezus, do którego się modlicie: ty i twój ojciec!”. „No, gadaj!” - krzyczeli pozostali. Zachłystując się płaczem Moamar głośno zawołał - „Nie zaprę się Jezusa! Nie zaprę! Nie wolno!”. Mężczyzna trzymający chłopca zrobił się teraz naprawdę zły. „Żeby taki śmierdzący szczur gardził naszą świętą wiarą! Już ja ci pokażę!” - ścisnął jeszcze mocniej ramiona chłopca i szarpnął małym ciałem. Przyjaciele, z którymi spędzał to przedpołudnie zagrzewali go do działania: „Pokaż mu, kto tu rządzi i kto ma rację, to przestanie się stawiać”. „Chciałem być dla ciebie dobry. Kupiłem ci słodycze, chociaż nic ci się ode mnie nie należało, a ty tak się odpłacasz?!” - wykrzyknął Irfan i zamachnął się na chłopca. Moamar poczuł mocne uderzenie w głowę. Wszystko wokół niego zakręciło się tak, jak wtedy, kiedy ojciec łapał go za obie ręce i obracał się z nim dookoła, coraz szybciej i szybciej. Tylko, że wtedy Moamar się śmiał, głośno i radośnie, a potem, gdy już stanął na chwiejących się nogach chwytał ojca w pasie, żeby uniknąć upadku. A teraz nie było w pobliżu ani taty, ani nikogo innego, kogo mógłby się złapać. Moamar był zupełnie sam, otoczony tymi strasznymi ludźmi, którzy chcieli go skrzywdzić. Nagle chłopak znów poczuł silne szarpnięcie. „Zostawcie go! Przecież nic złego wam nie zrobił!”. Ktoś inny trzymał go teraz silnymi rękami i obejmował mocno. „Nie bój się”. Siedmiolatek spojrzał na swego wybawiciela. „To tata! Skąd on się tutaj wziął? Ach, dziękuję ci Panie Boże, że to tata”. Syn objął z całych sił szyję ojca. Oprawcy stali przez moment, zaskoczeni nagłą interwencją, a potem rzucili się na Nawaza. Mężczyzna zdążył jeszcze wypuścić z objęć syna i odepchnąć jak najdalej od siebie. Nie miał szans na wygraną z czwórką agresywnych przeciwników. Już po chwili leżał na ziemi z wykręconymi boleśnie rękami i twarzą w ulicznym piasku. Słyszał przekleństwa szamoczących się z nim mężczyzn i coraz większy gwar zbierających się dookoła gapiów, mających nadzieję na interesujące widowisko. Ktoś powiadomił policję. „Napadł na nas zupełnie bez przyczyny” - zakomunikowali władzom napastnicy. Zgromadzeni przechodnie jak jeden mąż potwierdzili ich słowa. Moamar stał z boku i płakał. *** „Panie Jezu, wiem, że to Ty posłałeś tatę, żeby mnie uratował. Spraw teraz, bardzo Cię proszę, żeby wypuścili go już z więzienia” - od czterech miesięcy siedmiolatek zaczynał tą modlitwą każdy dzień i taką samą kończył. Jednak ojciec ciągle nie wracał. Mama razem z wujkiem kilkakrotnie odwiedzili Nawaza w areszcie. Potem opowiadali chłopcu, że ojciec go pozdrawia i jest bardzo dumny z tego, że był taki dzielny i opiekuje się matką podczas jego nieobecności. Moamara cieszyły te słowa, ale byłby bardziej szczęśliwy, gdyby tata opuścił już więzienie i znów był z nimi. Nie mógł zrozumieć, dlaczego tatę potraktowano jak jakiegoś przestępcę. Przecież był niewinny. Przecież tylko go bronił! Od pewnego czasu, po zakończonej porannej modlitwie chłopiec zaglądał też do swojej tajemnej skrytki, mieszczącej się za materacem, na którym spał. Schował tam coś bardzo cennego. Coś, czego zdobycie wymagało od niego wiele potu i wysiłku. Była to zapłata za niesienie ciężkiego plecaka pewnemu żołnierzowi. Przechowywał ją specjalnie na powrót ojca, na powitanie go w domu. Wreszcie, po pięciu miesiącach, brat matki przyszedł do nich z radosną nowiną: jutro Nawaz prawdopodobnie zostanie wypuszczony! Wiadomość wywołała szaloną radość w sercu chłopca. Z ochotą przyłączył się do zamiatania i porządkowania pomieszczeń na ten wspaniały dzień. A wieczorem matka wcale nie musiała gonić go do mycia szyi i uszu. Sam napełnił dużą, plastikową wanienkę wodą i wyszorował się dokładnie od stóp do głów. Tak, jak zapowiedział wuj, nazajutrz w drzwiach ich domu, Maomar zobaczył zmienioną, jakoś dziwnie postarzałą, ale uśmiechniętą twarz ojca. Nawaz rozłożył szeroko ramiona spodziewając się, że syn zaraz w nie wskoczy. „Co on robi?” - zdziwił się, kiedy siedmiolatek zamiast się przywitać pobiegł pod ścianę, przy której leżał jego materac. Żona wzruszyła ramionami również zaskoczona dziwnym zachowaniem chłopca. Już miała przywołać dziecko do porządku, gdy Moamar wstał i ruszył uroczyście w kierunku rodziców. Szedł z wyciągniętą przed siebie ręką, ściskając coś w małej garści. „To dla ciebie tatusiu. Sam to zarobiłem. Tak strasznie długo czekałem, kiedy nareszcie będę mógł ci je dać. Zobacz, nie zjadłem ani jednego” - Moamar patrzył w wypełnione łzami oczy ojca. Na wyciągniętej dłoni siedmiolatka leżała garść cukierków w lśniących, kolorowych papierkach... *** *** Pakistańscy chrześcijanie w swoim kraju tworzą nieliczną mniejszość, ok. 2,5% populacji, żyjąc pośród 180 mln obywateli, wśród których muzułmanie stanowią 96% społeczeństwa. Słudzy Chrystusa żyją w regionie napięć i ciągłego zagrożenia. Są narażeni na ataki nie tylko ze strony militarnych organizacji islamistycznych, ale także na prześladowania dokonywane przez ich rodziny, znajomych czy też sąsiadów. W Pakistanie wielu chrześcijan jest niewykształconych. Cierpią również z powodu niesprawiedliwego traktowania przez pracodawców. Z reguły, ich zarobki to najniższa krajowa płaca. Duża liczba z nich jest bardzo biedna, a dodatkowo, nie potrafiąc czytać i pisać, nie znajdują miejsca w społeczeństwie. Nie są na jednym poziomie socjalnym z większością muzułmańską. Również prawo karne nie jest równe i sprawiedliwe dla wyznawców Chrystusa. *Chodzi tu o szahadę – muzułmańskie wyznanie wiary „Nie ma boga prócz Allacha, a Mahomet jest Jego Wysłannikiem [Prorokiem]”. Należy je wypowiedzieć przy świadkach trzy razy, aby stać się muzułmaninem. *Ewangelia Mateusza 10:33
|