Nie pozwalał sobie na zbyt wiele odpoczynku ani zbędną ciekawość, która mogłaby go odwieść od właściwej ścieżki. Był gotowy na śmierć i cierpienie po to, by dojść do upragnionego miejsca i być ze swoim Panem. Chrześcijaństwo opisane przez Bunyana zawstydza mnie. Szczególnie wtedy, gdy zbyt dużym wysiłkiem wydaje się otworzenie Biblii, a największym spełnieniem odrobina przyjemności. Czy w dzisiejszych czasach, skoncentrowanych na szybkich efektach przy minimum wysiłku, nie utraciliśmy przypadkiem sedna chrześcijańskiego życia – dążenia do celu, którym jest życie wieczne?
Nigdy nie zapomnę rozmowy z pewnym emerytowanym pastorem, podczas której z jego ust padły ukochane przez nas słowa: „Bóg przygotował dla ciebie wielkie rzeczy” – uśmiechnęłam się wtedy, rozmyślając o różnych możliwych opcjach wypełnienia tego pięknego proroctwa. Jednak moja radość nagle prysła, gdy pastor dodał: „Bóg obiecał ci Królestwo” – „A, chodziło mu o niebo, no tak…”. Sama zaskoczona swoją reakcją, zasmuciłam się, że moje serce wciąż bardziej ceni to, co ziemskie niż to, co wieczne. Chociaż mój umysł dobrze wie, że nic na tym świecie nie równa się ze skarbami, jakie czekają na nas w wiecznej Bożej obecności, jednak do mojego serca wciąż przywiązana jest mosiężna kotwica doczesnej nadziei.
Chrześcijaństwo – ziemia obiecana, czy pustynia?
Stary Testament opisuje historię wyzwolenia Izraela z Egiptu i wprowadzenia go do ziemi obiecanej – Kanaanu. Jednak naród wybrany, by dotrzeć do celu, musiał odbyć 40-letnią wędrówkę po pustyni. Patrząc na Biblię jako na całość Bożego przesłania do ludzi, szukamy w Starym Testamencie symboli i zapowiedzi tego, co miało nadejść wraz z przyjściem na świat Jezusa Chrystusa. Boży Syn rozpoczął nową erę relacji między człowiekiem i Bogiem. Ofiara za grzechy została złożona raz na zawsze. Boża łaska rozlała się na wszystkie narody świata. Ktokolwiek pragnie, może przyjść i „czerpać ze zdrojów zbawienia”. Duch Boży został wylany na wszystkich, którzy wierzą w Jezusa, by stali się Bożymi dziećmi i otrzymali zdolność do życia w świętości. Jezus Chrystus jest naszym odpoczynkiem, naszą ziemią obiecaną, płynącą mlekiem i miodem Bożych łask. O tym wszystkim mówi Biblia. Jednak dlaczego zapominamy o tym, że przedstawia ona również chrześcijańskie życie jako pełną trudności i prób wędrówkę, na końcu której czeka na nas dom Ojca? Nasze spełnienie jest w Jezusie, ale niekoniecznie w pracy. W Nim będziemy żyć wiecznie, ale niekoniecznie będziemy uzdrowieni z nieuleczalnej choroby. Bóg dał wierzącym Królestwo, ale to nie znaczy, że da im również drogi samochód i willę. W tym znaczeniu chrześcijaństwo jest więc pustynią, przez którą w trudzie zmierzamy do ziemi obiecanej nam przez Boga – wiecznego życia w Jego obecności.
Nasza ojczyzna jest w niebie i stamtąd oczekujemy przyjścia Pana naszego, Jezusa Chrystusa. On to właśnie przemieni nasze ciało przemijające w ciało chwalebne, podobne do Jego ciała. Dokona zaś tego potęgą, jaką może poddać pod swoją władzę wszystko, co istnieje (Filip. 3,20-21).
Niespełnione obietnice, czy niewłaściwe oczekiwania?
Skoro Jezus oddał samego siebie, byśmy „mieli życie w obfitości”, dlaczego tylu wierzących, szczególnie w krajach Azji czy Afryki, cierpi ubóstwo lub nawet głoduje? Skoro „ani jeden włos z ich głowy nie spadnie”, dlaczego tylu jest prześladowanych i mordowanych? Skoro „modlitwa płynąca z wiary uzdrowi chorego”, dlaczego tylu choruje i umiera przedwcześnie? Gdzie jest ten Bóg, który złożył takie obietnice? Czyżby zapomniał o ich wypełnianiu, lub może wcale nie istnieje? A czy przypadkiem nie jest tak, że chwytamy Boże obietnice bezmyślnie, tak jak dobre hasła reklamowe? Nie zastanawiając się, do kogo i odnośnie czego zostały wypowiedziane, traktujemy je jak wróżby z chińskich ciasteczek. A potem przekazujemy je sobie nawzajem jako zachętę, zupełnie nieskłonni do sprawdzenia, czy rzeczywiście Bóg coś takiego obiecał. „Bóg na pewno Cię uzdrowi”, „Pomódl się tą modlitwą, a będziesz zbawiony”, „Na pewno dostaniesz tę pracę”, „Bóg ma dla Ciebie idealną żonę/idealnego męża”, „Bóg ma dla Ciebie wielką służbę” – jak często słyszymy od siebie nawzajem obietnice, których nie znajdziemy w Biblii? Niespełnione oczekiwanie jest źródłem zgorzknienia, a nawet może doprowadzić nas do zwątpienia w istnienie Boga czy przynajmniej w Jego dobroć. A co, gdybyśmy na nowo pokochali Boże Słowo – Biblię, i zaczęli budować wszystkie nasze małe lub duże wierzenia na niej? Sięgając do niej nie tylko po ładnie brzmiący werset, który można opublikować na Facebooku czy ustawić na tapetę w telefonie, lecz pragnąc zrozumieć naturę Boga i przesłanie, jakie On do nas kieruje?
Tak, Jezus mówił o życiu w obfitości. Jednak czy zbyt mało obfite wydaje się życie w zmartwychwstałym ciele, pełne radości, bez łez i chorób, w wiecznym oglądaniu Boga? Czy naprawdę potrzeba nam dobrej wypłaty, by uznać, że ta obietnica się wypełniła? Tak, Bóg współdziała we wszystkim ku dobremu z tymi, którzy Go miłują. Jednak dlaczego nie zadajemy sobie trudu, by zastanowić się, co znaczy „dobre” w Bożym słowniku? Nie chcemy czekać na skarb zgromadzony w niebie, lecz otrzymać swoją zapłatę już teraz – według zwyczaju naszych czasów. Ale czy nie o tym naucza Jezus w Kazaniu na górze? - liczy się wszystko, co robisz, ale tylko dlatego, że jest niebo. Bo „jeśli tylko w tym życiu pokładamy nadzieję w Chrystusie, jesteśmy ze wszystkich ludzi najbardziej pożałowania godni” (1 Kor 15,19).
Patrz na cel
Ziemią obiecaną chrześcijan, najpiękniejszą obietnicą i najsłodszym pocieszeniem jest życie wieczne. Choć wydaje się to oczywiste, pomyśl, czy jest równie oczywiste w twoim codziennym życiu? W życiu twoich wierzących znajomych? Czym kierujesz się w swoich decyzjach i planach? Czy mówienie o niebie ma dla ciebie więcej wspólnego z rzeczywistością, czy z bajką dla dzieci? Na ile „uchwyciłeś się życia wiecznego”, a na ile chwytasz się doraźnych obietnic na kolejny dzień? Patrzenie na życie jak na wędrówkę przez obcy kraj zmienia nasze patrzenie na całą resztę pomniejszych spraw. Nagle pewne rzeczy przestają się liczyć, a inne nabierają priorytetowego znaczenia. Po co troszczyć się o to, co pozostawię tu za kilka/naście/dziesiąt lat? Po co ubolewać nad chorobą, skoro już niedługo otrzymam nowe ciało? Po co poświęcać całe życie na zdobywanie majątku, skoro w niebie czeka już na mnie przygotowane przez Boga dziedzictwo? Po co szukać ludzkiego uznania, skoro już niedługo będzie mi udzielona chwała samego Bożego Syna?
Cały Nowy Testament jest przesiąknięty duchem pielgrzymki. Zaczynając od Jezusa, który "nie miał gdzie głowy skłonić", poprzez listy apostolskie, pełne pouczeń, w jaki sposób należy przeżyć czas „pielgrzymowania naszego”, aż do Objawienia, będącego zwieńczeniem wielkiej Bożej historii. To jest ostatni jej punkt, to jest cel, do którego zmierzamy – udział w globalnym Bożym zwycięstwie.
Zachęcam samą siebie i was – czytajmy Biblię. Niech jej patrzenie na świat stanie się naszym patrzeniem. Wchłaniajmy jej prawdy jak budulec naszego światopoglądu, ale i naszych codziennych zachowań. Niech kształtuje ona nie tylko wyznawane przez nas dogmaty, ale i codzienne małe wierzenia, według których funkcjonujemy nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Odnajdźmy się w tym, jak widzi nasze życie Bóg i dostosujmy do Niego naszą perspektywę.
Choć zewnętrzny nasz człowiek niszczeje, to jednak ten nasz wewnętrzny odnawia się z każdym dniem. Albowiem nieznaczny chwilowy ucisk przynosi nam przeogromną obfitość wiekuistej chwały, nam, którzy nie patrzymy na to, co widzialne, ale na to, co niewidzialne; albowiem to, co widzialne, jest doczesne, a to, co niewidzialne, jest wieczne. Wiemy bowiem, że jeśli ten namiot, który jest naszym ziemskim mieszkaniem, się rozpadnie, mamy budowlę od Boga, dom w niebie, nie rękoma zbudowany, wieczny. Dlatego też w tym doczesnym wzdychamy, pragnąc przyoblec się w domostwo nasze, które jest z nieba, jeśli tylko przyobleczeni, a nie nadzy będziemy znalezieni (2 Kor 4,16-18;5,1-3).
We are not home yet, we are not home yet
Keep on looking ahead, let your heart not forget
We are not home yet