Tajemnica czerwonej ziemi* |
Autor: Donata Maliszak | |||
poniedziałek, 31 grudnia 2012 03:00 | |||
Czarny, krukowaty ptak usiadł na szczycie kontenera ładunkowego, znajdującego się na terenie wojskowego centrum szkolenia w Erytrei. Przekrzywił łebek i zaciekawiony wsadził zakrzywiony, czerwony dziób w kwadratowy otwór wycięty w górnej części metalowej skrzyni. Dzień powoli wdzierał się do środka konstrukcji i małe ptasie oczka dostrzegły lekki ruch na jej dnie. Kilka minut przyglądał się temu, co się tam dzieje, ale wkrótce stracił zainteresowanie, rozwinął skrzydła i odleciał dalej w swoich ptasich sprawach. Nie zobaczył więc tego, jak z zimnej podłogi podnosi się powoli kilkunastu ludzi. Ubrani są w brudne od kurzu, potu i krwi długie galabije, w których spędzają zarówno dnie, jak i noce. Wszyscy mężczyźni mają wielotygodniowy zarost na twarzach, ponieważ – od kiedy zostali zamknięci w tym miejscu – nie mieli szans na jakąkolwiek toaletę. Po kilku minutach rozcierania, zdrętwiałych od nocnego chłodu, kończyn klękają obok siebie ze spuszczonymi głowami. W ten sposób rozpoczynają każdy poranek. Jeden z nich, imieniem Dawit – wysoki mężczyzna z zapadniętymi policzkami – mówi zachrypniętym głosem: „Bracia, podziękujmy Bogu za nowy dzień i poprośmy Go o siły do tego, żeby i dziś godnie reprezentować naszego Pana Jezusa Chrystusa.” „Amen... amen...” – rozlegają się głosy pozostałych. „Nasz brat Isajasz czuje się coraz gorzej. Przez całą noc miał okropne dreszcze” – odzywa się jeszcze ktoś - „Obawiam się, że bez leków długo już nie wytrzyma. Pomódlmy się i za niego. ” Reszta klęczących smutno kiwa głowami. Ktoś wstaje i poprawia postrzępioną galabiję okrywającą skulonego, starszego mężczyznę. „Shukran. (dziękuję)” -pada z popękanych ust Isajasza. Modlą się, dopóki nie przerywa im gwałtowne wejście uzbrojonych ludzi w wojskowych mundurach. Wykrzykują kilka nazwisk. „Wyłazić! Szybciej!” – nakazują. Wywołani wychodzą, popychani kolbami karabinów. Zanim drzwi zamykają się za nimi, jeden ze strażników rzuca pozostałym dwie plastikowe butle napełnione niezbyt czystą wodą. Dawit, ten który wcześniej kierował modlitwą, podnosi je i ciężko wzdychając zwraca się do pozostałych : „Dziś tylko dwie. Musimy je dobrze zagospodarować, bracia”. W samo południe nad całym terenem szkoleniowym zalega cisza. Ptaki siedzą na rzadkich, okolicznych drzewach, ukryte w cieniu liści. Węże chowają się pod kamieniami. Nie słychać komend ani rozmów strażników wojskowych. Wszyscy unikają palącego słońca. Ci, których zamknięto w kontenerze siedzą lub leżą w ciszy. W ich metalowym więzieniu temperatura dochodzi teraz do kilkudziesięciu stopni. Trudno złapać oddech. Tę najcięższą część dnia trzeba przeczekać w bezruchu i milczeniu, by nie tracić sił. Nagle ktoś nie wytrzymuje i wołając, że musi zaczerpnąć powietrza prosi rozpaczliwie towarzyszy niedoli, by mógł wspiąć się na czyichś ramionach bliżej otworu w suficie. Kilku, mających jeszcze odrobinę sił, pomaga mu. Ponieważ nie jest wysoki, prostuje się i wyciąga szyję, by znaleźć się jak najbliżej kawałka nieba widocznego nad głową. Bierze kilka głębokich wdechów. Choć z kwadratowej dziury bije żar, przez małą chwilę odczuwa ulgę. Musi jednak wrócić na dół, by zamienić się i teraz podźwignąć do okna innego ze współwięźniów. Nie wszyscy korzystają z możliwości tych paru haustów świeżego powietrza. Część nie ma już i na to siły. Są wyczerpani i wygłodzeni. Niektórym podczas tortur połamano ręce i nie dopuszczono lekarza, by nastawił kości. Kilku poważnie choruje. Nadchodzący zachód słońca witają z wyraźną ulgą. Przed wieczorem temperatura w kontenerze zaczyna powoli opadać. Wtedy otwierają się drzwi. Na nagrzaną, metalową podłogę strażnicy rzucają tych, których wywołano rano. Leżą bez życia. „Dajmy im wody, ale ostrożnie, żeby się nie zachłysnęli” – mówi Dawit. Podają plastikową butelkę dokładnie zawiniętą w jego kamizelkę – tę samą, którą w momencie aresztowania miał nałożoną na jasną galabiję. Pomimo takiej ochrony, woda wewnątrz tego odzieżowego kokonu i tak jest ciepła. Kiedy współwięźniowie pomagają towarzyszom się napić, dostrzegają ich okaleczone, pokryte sińcami ręce i ramiona. „Torturowali ich. Pewnie wisieli przez cały dzień przywiązani do drzew” - mówi ktoś. „Żono, podaj gościom kawę” - majaczy jeden z leżących. Nawilżają mu usta mokrą szmatką. Jest młody. Przebywa w więzieniu najkrócej ze wszystkich. Dużo opowiadał o swojej pięknej żonie Hiwet. Wzięli ślub dopiero pół roku wcześniej. Kilka tygodni temu młody małżonek sprezentował mały Nowy Testament serdecznemu – jak myślał - koledze, z którym pracował w fabryce produkującej sandały ze starych opon samochodowych. Kolega doniósł policji. Na drugi dzień chrześcijanin nie wrócił z pracy do domu. „Kawa z cynamonem... – rozmarzył się inny, słysząc szeptane w gorączce słowa. „Napiłbym się teraz. Moja żona parzy najlepszą kawę na świecie.” „Być może, Jassin, być może… Ale moja robi najlepszą indżirę z mięsnym sosem” - smutno uśmiecha się siedzący obok. Wzdłuż policzka biegnie mu brzydka, nie do końca zagojona, szrama – pamiątka z pierwszego przesłuchania. „To może nas kiedyś zaprosicie?” - pyta Jassin. „Jak Bóg da, że przeżyjemy to wszystko, wtedy na pewno przyjacielu.” - pada odpowiedź. Nastaje cisza. Nagle jeden z torturowanych przerywa ją i łamiącym się głosem wyznaje: „Zmuszali nas do podpisania oświadczenia, że wyrzekamy się wiary. Prawie się złamałem. Jeden podpis i byłbym wyszedł z tego piekła. Jeden podpis...” - płacze. - „Nie zrobiłem tego.” Po zachodzie słońca znowu zjawia się kilku pracowników wojskowych. Przyszli po Isajasza. Wywlekają nieprzytomnego staruszka na zewnątrz. „Stary wraca do domu. Nie chcemy tu trupów” - rzuca strażnik. - „Zdecydował się któryś podpisać papiery czy wolicie skończyć jak on?”. Wskazuje głową na siwego, trzęsącego się człowieka. Ponieważ nie słyszy żadnej odpowiedzi, dodaje jeszcze kilka wulgarnych słów i wychodzi. Noc jak każda, jest zimna. Nie mają dodatkowych okryć. Skupiają się więc bliżej siebie. Powtarzają sobie nawzajem wersety z Biblii. Opowiadają o swoich domach. Wspominają najbliższych. „Mam trójkę wspaniałych dzieciaków”. „Moja żona zmarła na malarię trzy lata temu. Cały dom na mojej głowie, ale sobie radzę. Pomagają przyjaciele”. „ Byłem kierowcą autobusu. Tyle lat jazdy przez wąwozy i żadnego poważnego wypadku. Nie zarabiałem dużo, ale na życie starczało”. Sny mają przeważnie niespokojne i przerywane. Wielu zastanawia się nocą: „Kogo jutro czekają tortury? Może kolej na mnie? Czy wytrzymam?” Ranek wita ich niestrudzonymi promieniami słońca, rozświetlającymi mrok więzienia. Z zewnątrz dochodzą przytłumione okrzyki zmieniających się właśnie strażników. Ptasie odwiedziny (takie jak wczoraj), w tym pustynnym terenie zdarzają się rzadko. Zamkniętym w metalowej skrzyni powoli mijają kolejne, wyczerpujące dni, tygodnie i miesiące. Odrobina wytchnienia nadchodzi jedynie w krótkim okresie, który przynosi opady. Stojąc wówczas pod otworem w suficie, łapczywie łowią ustami wpadające do wnętrza krople. Pozwalają ubraniom moknąć. Nareszcie mogą pozbyć się z ciała brudu i zaschniętej krwi. Wiedzą, że niebawem na pochmurne niebo powróci słońce i temperatura nieubłaganie zacznie rosnąć. Znowu nie zdołają uciec przed skwarem i pragnieniem. Korzystają więc z wdzięcznością z tych rzadkich deszczowych dni. Ale od okrucieństwa prześladowców nigdy nie ma odpoczynku ani ucieczki. Jedyne, co mogą zrobić; jedyne, co im pozostaje – to każdego dnia uklęknąć i prosić Boga o to, by coraz słabsza ręka nie wzięła długopisu i nie złożyła podpisu pod wydrukowanym na białym papierze tekstem: Ja, niżej podpisany oświadczam, że wyrzekam się wiary w Jezusa Chrystusa. *** W dyktatorsko rządzonej Erytrei około 1500 chrześcijan było do tej pory więzionych w obozach wojskowych, podziemnych celach i kontenerach ładunkowych, z powodu wyznawanej religii. Są tam narażeni na tortury i maltretowanie. O tym wszystkim organizacji Open Doors donoszą przywódcy tamtejszych Kościołów. Praktyką jest wypuszczanie poważnie chorych więźniów, w przypadku których wiadomo, że niedługo umrą. Tym samym państwo chce uniknąć odpowiedzialności za śmierć uwolnionego. Uwięzieni chrześcijanie są pozbawieni opieki lekarskiej, za to służby wielokrotnie oferują uwolnienia w zamian za podpisanie dokumentu wyrzekającego się wiary. *nazwę Erytrea z języka greckiego tłumaczy się jako „czerwona” w znaczeniu „ziemia”.
|