[zapis słowa mówionego)
Podczas naszego ostatniego spotkania, kiedy kończyliśmy piąty rozdział, przeczytaliśmy takie słowa: "A zakon wkroczył, aby się upadki pomnożyły; gdzie zaś grzech się rozmnożył, tam łaska bardziej obfitowała, żeby jak grzech panował przez śmierć, tak i łaska panowała przez usprawiedliwienie ku żywotowi wiecznemu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego" (w. 20-21).
"A zakon wkroczył, aby się upadki pomnożyły". Kiedy coś takiego się czyta i nie rozumie się tego w znaczeniu duchowym, można wyprowadzić pochopny, błędny wniosek, że tak naprawdę, gdy grzech pojawia się w naszym życiu i rozmnaża się, to nic takiego złego się nie dzieje, bo łaska Boża może bardziej obfitować. Skoro widać więcej grzechu, to widać też będzie więcej łaski Bożej. Oczywiście, taki wniosek może się pojawić, ale byłby to wniosek człowieka, który zupełnie nie rozumie spraw duchowych, a więc i tego, co Bóg dla nas zrobił w Jezusie Chrystusie.
Grzech rozmnożył się wtedy, gdy zakon się pojawił. Innymi słowy, Bóg posłużył się zakonem nie jako czynnikiem, który spowodował grzech, tylko jako czynnikiem, który ujawnił grzech. Grzech był w człowieku i śmierć panowała od Adama aż do Chrystusa, czyli po kolei wszyscy zgrzeszyli. Grzech był, ale nie był do końca ujawniony. Ludzie sobie nie zdawali z niego sprawy. Poza tym, nie było przykazania, czynnika, który pokazywałby człowiekowi na co dzień, że jest grzesznikiem. Gdy zakon został nadany, wtedy grzech zaczął się ujawniać. Można powiedzieć, że zakon stał się swoistym papierkiem lakmusowym, czymś, co ujawniło stan faktyczny. Gdy czytamy, że grzech się rozmnożył, oznacza to, że istniały jakieś zarodki, a zakon sprawił, że zaczęły się one rozmnażać. W 7. rozdziale, w 13. wersecie napisane jest: "Czy zatem to, co dobre, stało się dla mnie śmiercią? Przenigdy! To właśnie grzech, żeby się okazać grzechem, posłużył się rzeczą dobrą, by spowodować moją śmierć, aby grzech przez przykazanie okazał ogrom swojej grzeszności".
Grzech przez przykazanie okazał ogrom swojej grzeszności i dopiero wtedy okazało się, jaki to wielki problem w życiu człowieka. Ważne jest więc, abyśmy zrozumieli, po co w ogóle ten zakon został nadany. Inaczej będziemy kontynuować chrześcijaństwo w ujęciu zakonnym. Będziemy przenosić pewien mechanizm działania zakonu Mojżeszowego do chrześcijaństwa i praktykować go, mówiąc, że jest to działanie łaski Bożej. Zakon był dany tylko po to, aby ujawnić zepsucie natury człowieka. Już zanim się pokazał zakon, grzech skaził człowieka i opanował jego życie. Człowiek nie zdawał sobie z tego, po prostu, sprawy. Zakon to jednak ujawnił.
Posłużmy się pewną ilustracją z życia codziennego. Może się tak zdarzyć, że chcemy sobie przygotować jakiś pyszny napój. Mamy już wodę w szklance, wystarczy teraz tylko wsypać napój w proszku i wszystko będzie gotowe. Jednak ktoś bez naszej wiedzy wrzucił do tej wody białko z jajka. Jest ono bezbarwne jak woda, więc trudno je dostrzec. Jesteśmy więc nieświadomi jego obecności. Jednakże wystarczy tę wodę podgrzać, aby odkryć, że coś białego w niej pływa. Wiadomo wtedy, że nie nadaje się ona do przyrządzenia napoju. Trzeba ją wylać i wziąć czystą wodę. Zakon został po to dany, by człowiek zobaczył prawdę o sobie, by przestał liczyć na to, że sam się naprawi i spodoba się Bogu. Został nadany po to, aby człowiek zrezygnował z tych beznadziejnych prób uczynienia siebie dobrym w oczach Bożych. Zakon pokazał, że grzech ma tendencję do namnażania się w nas, jak sinice w wodach Zatoki. Zrobisz jedno, a pociąga to za sobą drugie. Rodzice powiedzieli dziecku: Pamiętaj, abyś tego nie ruszał, a ono tym bardziej to zrobi, bo przykazanie spowodowało podnietę, by zrobić to, co zakazane. Gdy ojciec przychodzi później i pyta: Ruszałeś?, dziecko odpowie, że nie. I tak mamy już drugi grzech – kłamstwo, a nawet trzeci – brak szacunku dla rodziców. Jeden zakaz zrodził, a raczej ujawnił, trzy grzechy.
W Słowie Bożym napisane jest, że zakon był naszym przewodnikiem do Chrystusa. Znaczy to, że ktoś, kto poważnie zaczął przestrzegać zakonu, mógł wkrótce dojść do wniosku, że sam temu nie podoła. Odkrywał, że pilnie potrzebuje Zbawiciela, ponieważ sam jest zepsuty i niezdolny do tego, by zakon wypełnić. Tylko w tych okolicznościach może pojawić się to niezwykle ważne odkrycie, do jakiego musi dojść każdy, kto chce prowadzić nowe życie z Bogiem i znaleźć się w Królestwie Bożym. Tym odkryciem jest fakt, że nic we mnie nie nadaje się do naprawienia, że cały jestem skażony. Mam grzeszną naturę i ten „stary człowiek” musi umrzeć. Nie nadaje się on do żadnego naprawiania. Nic sam w sobie nie poprawię. Jedyne wyjście, to całkowita śmierć starej natury. Pogląd, że słowa: „Gdzie zaś grzech się rozmnożył, tam łaska bardziej obfitowała” dają prawo do popełniania grzechu, bo im więcej grzechu, tym więcej będzie łaski, może pojawić się tylko wtedy, gdy człowiek nic a nic nie pojmuje spraw duchowych.
Oczywiście, znamy przypowieść z Ewangelii Św. Łukasza, która pozornie może potwierdzić takie rozumowanie. Czytamy w rozdziale 7. wersety 36-47: „I zaprosił go pewien faryzeusz, aby z nim jadł. Wszedłszy tedy do domu tego faryzeusza, zasiadł do stołu. A oto pewna kobieta, grzesznica, dowiedziawszy się, iż zasiada przy stole w domu faryzeusza, przyniosła alabastrowy słoik olejku. I stanąwszy z tyłu u jego nóg, zapłakała, i zaczęła łzami zlewać nogi jego i włosami swojej głowy wycierać, a całując jego stopy, namaszczała je olejkiem. Ujrzawszy to faryzeusz, który go zaprosił, mówił sam w sobie: Gdyby ten był prorokiem, wiedziałby, kim i jaka jest ta kobieta, która go dotyka, bo to grzesznica. Na to Jezus rzekł do niego: Szymonie, mam ci coś do powiedzenia. A ten mówi: Powiedz Nauczycielu! Pewien wierzyciel miał dwóch dłużników. Jeden był dłużny pięćset denarów, a drugi pięćdziesiąt. A gdy oni nie mieli z czego oddać, obydwom darował. Który więc z nich będzie go bardziej miłował? A Szymon odpowiadając, rzekł: Sądzę, że ten, któremu więcej darował. A On mu rzekł: Słusznie osądziłeś. I zwróciwszy się do kobiety, powiedział Szymonowi: Widzisz tę kobietę? Wszedłem do twojego domu, a nie dałeś mi wody do nóg moich; ona zaś łzami skropiła nogi moje i włosami swoimi wytarła. Nie pocałowałeś mnie; a ona, odkąd wszedłem, nie przestała całować nóg moich. Głowy mojej oliwą nie namaściłeś; ona zaś olejkiem namaściła nogi moje. Dlatego powiadam ci: Odpuszczono jej liczne grzechy, bo bardzo miłowała. Komu zaś mało się odpuszcza, mało miłuje”.
Czytając tę przypowieść i myśląc, jak wiele jest grzechów w życiu człowieka, można wyciągnąć opaczny wniosek, że to dobrze, iż jest ich tak wiele, bo wtedy wiele temu człowiekowi jest przebaczone, a on bardzo miłuje Boga i się do Niego przybliża. W tej sytuacji można mieć dwojakie podejście. Pierwsze, to: „Pozostańmy w grzechu”, a drugie: „Przenigdy! Właśnie dlatego w grzechu nie pozostawajmy”.
W tym miejscu wkraczamy w 6. rozdział Listu do Rzymian: „Cóż więc powiemy? Czy mamy pozostać w grzechu, aby łaska obfitsza była? Przenigdy! Jakże my, którzy grzechowi umarliśmy, jeszcze w nim żyć mamy? Czyż nie wiecie, że my wszyscy, ochrzczeni w Chrystusa Jezusa, w śmierć jego zostaliśmy ochrzczeni? Pogrzebani tedy jesteśmy wraz z nim przez chrzest w śmierć, abyśmy jak Chrystus wskrzeszony został z martwych przez chwałę Ojca, tak i my nowe życie prowadzili. Bo jeśli wrośliśmy w podobieństwo jego śmierci, wrośniemy również w podobieństwo jego zmartwychwstania, wiedząc to, że nasz stary człowiek został wespół z nim ukrzyżowany, aby grzeszne ciało zostało unicestwione, byśmy już nadal nie służyli grzechowi; kto bowiem umarł, uwolniony jest od grzechu. Jeśli tedy umarliśmy z Chrystusem, wierzymy, że też z nim żyć będziemy, wiedząc, że zmartwychwzbudzony Chrystus już nie umiera, śmierć nad nim już nie panuje. Umarłszy bowiem, dla grzechu raz na zawsze umarł, a żyjąc, żyje dla Boga. Podobnie i wy uważajcie siebie za umarłych dla grzechu, a za żyjących dla Boga w Chrystusie Jezusie, Panu naszym. Niechże więc nie panuje grzech w śmiertelnym ciele waszym, abyście nie byli posłuszni pożądliwościom jego, i nie oddawajcie członków swoich grzechowi na oręż nieprawości, ale oddawajcie siebie Bogu jako ożywionych z martwych, a członki swe Bogu na oręż sprawiedliwości. Albowiem grzech nad wami panować nie będzie, bo nie jesteście pod zakonem, lecz pod łaską” (w.1-14).
Mamy tutaj słowa, do których osoby regularnie czytające Pismo Święte i uczęszczające na nabożeństwa, są przyzwyczajone. Są one bowiem dość często czytane i cytowane. I dobrze, bo jest w nich myśl rewolucyjna! Objawienie Boże, które ma zasadnicze znaczenie dla naszego życia i przyszłości. Jeśli bowiem chodzi o kwestię grzechu w naszym życiu, Słowo Boże przedstawia nam tu ostateczny argument, który zmienia zupełnie rzeczywistość w tej sferze. Tym argumentem jest śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. Jeżeli człowiek naprawdę pojmie, czym jest śmierć i zmartwychwstanie Pana Jezusa, to dzięki temu uwalnia się spod mocy grzechu i już więcej nie musi grzeszyć.
Na pytanie: „Czy mamy pozostać w grzechu, aby łaska obfitsza była?” [w. 1], apostoł, natchniony Duchem Świętym, napisał: „Przenigdy!” [w. 2]. Nie ma mowy o tym, by odrodzony chrześcijanin, który zaczął życie z Bogiem, uwierzył w Jezusa Chrystusa i mówi o sobie, że jest nowym stworzeniem, nadal miał wkalkulowane, że i tak będzie popełniał grzech, bo skoro jest w ciele ziemskim, to grzeszyć będzie! Chrześcijanin nie może z góry tego zakładać, że zgrzeszy za tydzień, za miesiąc, itd. Słowo Boże mówi tu: „Przenigdy! Jakże my, którzy grzechowi umarliśmy, jeszcze z nim żyć mamy?” [w. 2]. Napisane tu jest, że ten, kto dla grzechu umarł, już nie może w nim żyć. W 3. wersecie mamy dla każdego prawdziwego wierzącego człowieka wyraźny duchowy dowód potwierdzający naszą śmierć dla grzechu. Czytamy: „Czyż nie wiecie, że my wszyscy, ochrzczeni w Chrystusa Jezusa, w śmierć jego zostaliśmy ochrzczeni?”
Oznacza to, że gdy weszliśmy do wody chrztu, jeżeli to nie była jakaś maskarada, tylko prawdziwie głębokie przeżycie, to w tym momencie zostaliśmy ochrzczeni w śmierć Chrystusa. Śmierć dla grzechu stała się faktem! Już więcej nie żyjemy dla grzechu. Jeżeli ktoś umarł, to już nie żyje, a więc i nic nie może już też zrobić.
Werset 4.: „Pogrzebani tedy jesteśmy wraz z nim przez chrzest w śmierć, abyśmy jak Chrystus wskrzeszony został z martwych przez chwałę Ojca, tak i my nowe życie prowadzili”. W trzecim wersecie czytamy, że człowiek wierzący przez chrzest utożsamił się z Chrystusem w Jego śmierci. Tak jak faktem stała się śmierć Chrystusa, tak faktem stała się śmierć chrześcijanina dla grzechu, śmierć jego starej natury. Z kolei czwarty werset mówi, że wierzący przez chrzest utożsamia się z Chrystusem w Jego zmartwychwstaniu. Tak jak Chrystus powstał z martwych i żyje, tak chrześcijanin, przez chrzest, został wzbudzony do nowego życia, do tego, by prowadzić nowe życie.
Dalsze wersety pokazują głębię tego wydarzenia w praktyce naszego codziennego życia: „Bo jeśli wrośliśmy w podobieństwo jego śmierci, wrośniemy również w podobieństwo jego zmartwychwstania” [w. 5]. Śmierć starego człowieka jest warunkiem i podstawą wolności od grzechu. Nie ma wolności od grzechu, jeśli człowiek wcześniej nie umarł dla grzechu. Nadal będzie czuł ten śmiercionośny odór grzechu, jeśli dla grzechu nie umarł. Nie będzie odczuwał wolności, tylko nadal będzie pozostawał pod mocą grzechu. Dalej czytamy przecież, że „kto bowiem umarł, uwolniony jest od grzechu” [w. 7]. Napisane jest, że „uwolniony jest”, a nie, że „będzie uwolniony”. Nie ma tu mowy o spodziewaniu się, że tak być może się stanie. To się stało! Ten, kto umarł, uwolniony jest od grzechu.
Sprawa ma się inaczej, jeśli ten ktoś wcale nie umarł. Czytamy to tak wiele razy, a często nie przyjmujemy prostoty Słowa Bożego, tylko próbujemy dopasować je do jakości naszego życia. Dość często zdarza się nam popaść w gniew, zrobić coś nieuczciwego, itd. Widzimy, jakie jest nasze życie, a potem czytamy ten fragment i ciśnie się nam do głowy myśl, że jednak nadal służymy grzechowi. Zaczynamy więc „główkować”. Mądrzy teologowie wyciągają rozmaite wnioski, że nie służymy, ale służymy, że niby już nie, ale wciąż jeszcze tak. I zaczyna się jakaś kołomyja. Same niejasności. Wszyscy sobie nawzajem przekazują wyjaśnienia, a nikt nic nie rozumie. Wtedy też wierzący często ulegają frustracji.
Chciałbym zwrócić uwagę na to, co jest napisane w 5. wersecie: „Jeśli wrośliśmy w podobieństwo jego śmierci”. Co to znaczy w coś „wrosnąć”? Jeśli mówimy o kimś, że wrósł w to środowisko, oznacza to, że nie jest on tutaj od wczoraj, ale osiadł, zakorzenił się w tym miejscu. Wrośnięta roślina jest mocno związana z podłożem. Jest to prosta myśl, uświadamiająca nam, że w duchowej sferze pewne rzeczy nie odbywają się szybko.
Wrastanie to długi proces, któremu chrześcijanin podlega. Jeśli przez wiarę ta śmierć dla grzechu naprawdę nie stanie się faktem w życiu człowieka wierzącego, to wtedy rozpoczyna się dla niego długa i karkołomna, pełna niepowodzeń, droga ograniczania, poskramiania, ukrywania grzechu i walki ze starą naturą.
Dla kogoś, kto chce prowadzić chrześcijańskie życie, a nie umarł dla grzechu, nie przeżył prawdziwego odrodzenia, chrześcijaństwo na dłuższą metę staje się koszmarem, ciężarem nie do uniesienia. Fajnie jest na jakiś czas założyć sobie maskę, na przykład na bal maskowy. Nikt cię nie rozpoznaje. Zza maski z uśmiechem nie widać twojej krzywej miny. Ludzie postrzegają cię innym niż jesteś. Jednakże jeśli musiałbyś chodzić w takiej masce z uśmiechem tydzień, dwa tygodnie, dwa lata czy dwadzieścia lat, to nie dasz rady. Zdejmujesz ją, a ludzie nagle widzą, że bez maski jesteś inny. Czym prędzej ją więc znów zakładasz. Ale uwaga! Już ktoś wie, jak bez maski wyglądasz. Drżysz więc, by tego nikomu nie powiedział.
Strach to powiedzieć, ale obawiam się, że przytłaczający procent dzisiejszego chrześcijaństwa to ludzie, którzy naprawdę nie umarli dla grzechu. To ludzie, którzy weszli w chrześcijaństwo, bez wrośnięcia w podobieństwo śmierci Chrystusa. Próbują prowadzić życie odnowione, nowe życie z Chrystusem, ale robią to wysiłkami starej natury, która nadal żyje i wciąż ma wiele do powiedzenia.
Od 11. wersetu mamy radę Słowa Bożego na temat tego, jak ma wyglądać naprawdę życie wiary kogoś, kto umarł wraz z Chrystusem dla grzechu i zmartwychwstał wraz z Chrystusem, by prowadzić nowe życie, jak wygląda ta prawda o naszym utożsamieniu się z Chrystusem: „Podobnie i wy uważajcie siebie za umarłych dla grzechu, a za żyjących dla Boga w Chrystusie Jezusie, Panu naszym. Niechże więc nie panuje grzech w śmiertelnym ciele waszym, abyście nie byli posłuszni pożądliwościom jego, i nie oddawajcie członków swoich grzechowi na oręż nieprawości, ale oddawajcie siebie Bogu jako ożywionych z martwych, a członki swe Bogu na oręż sprawiedliwości. Albowiem grzech nad wami panować nie będzie, bo nie jesteście pod zakonem, lecz pod łaską” [do w. 14].
Nie jesteśmy pod zakonem, wobec tego grzech nad nami nie może panować. Jeżeli bylibyśmy pod zakonem, to zakon właśnie polegał na tym, by pokazać, jak głęboko człowiek jest uwikłany w niewolę grzechu, jak bardzo grzech nad nim panuje. „Każdy, kto grzeszy, jest niewolnikiem grzechu” – powiedział Pan Jezus swego czasu. Jeśli więc bylibyśmy pod zakonem, to grzech by nad nami panował. Czy grzech nad nami panuje? Słowo Boże powiada, że jeżeli jesteśmy pod łaską, to grzech nad nami nie panuje. Jednak gdy patrzę na moje życie, to stwierdzam, że grzech ma wiele jeszcze do powiedzenia w moim życiu. Czy to znaczy, że jeszcze panuje on w moim życiu?
Teoretycznie jest to więc piękna prawda. Nie jesteśmy już pod mocą grzechu. Ale skoro powiedziałeś sobie, że nie będziesz czegoś robił, a jednak znowu to zrobiłeś, to jesteś pod mocą grzechu, czy nie? Jesteś! To może w takim razie jeszcze jesteś pod zakonem? Chodzi o to, by to, co teoretycznie tak piękne i znane, wreszcie stało się faktem, żebyśmy zaczęli żyć naprawdę pod łaską. Mówimy bowiem, że jesteśmy pod łaską, a nasze życie pokazuje, że jesteśmy dalej pod zakonem. Słowo Boże mówi, że jak jesteś pod łaską, to grzech nie panuje w twoim życiu, bo już umarłeś i jesteś z Chrystusem.
Jeżeli mam naturę dziecka Bożego, jeżeli jestem naprawdę odrodzony, to grzech nie ma władzy nade mną. Nie mam wtedy problemu z tym, czy skłamać, czy nie skłamać, bo wiem, że nie mogę kłamać, gdyż jest to w mojej naturze, że nie mogę skłamać! Nie będę się nawet nad tym zastanawiać, czy skasować ten bilet, czy nie, bo mam naturę dziecka Bożego. Umarłem i możesz mi mówić, bym poszedł z tobą na piwo, a ja i tak nie pójdę, bo nie żyję. Nieboszczyk, choćby wcześniej całymi latami się upijał, to po śmierci, nie wiem jak markowe piwo mu pod nos podstawisz, nie weźmie nawet jednego łyka. Chyba, że żyje. Chyba, że tylko teoretycznie przyjął to od kaznodziejów i z książek, że przez wiarę człowiek jest już z Chrystusem i grzech w jego życiu już nie panuje, a praktycznie przyglądając się sobie widzi, że jednak nadal panuje.
Ja nie jestem w stanie tego wyjaśnić tak, byśmy wszyscy poczuli pokój wewnętrzny. Oby Bóg sprawił, żebyśmy nie byli spokojni po tym wykładzie i wróciwszy do domu, padli na kolana i zaczęli wołać: Boże, zmiłuj się! Ja chcę wrosnąć w podobieństwo śmierci Chrystusa. Bo jeśli nie wrośniesz w podobieństwo Jego śmierci, nie wrośniesz też w podobieństwo Jego zmartwychwstania (por. w. 4). Poza samymi deklaracjami, nic z tego nowego życia nie będzie. Grzech nadal będzie brał górę w naszym życiu. Jestem przekonany w Panu, że rozdział ten nie jest tylko do tego, by cytować go jako piękny tekst przy okazji chrztu, ale że jest to Słowo, które ma zrewolucjonizować nasze życie. Służy temu, by wierzący nie wmawiał sobie tych rzeczy, ale by je naprawdę przeżywał!
Utożsamienie się z Chrystusem w Jego śmierci to coś, czego człowiek nie jest sam w stanie zrobić. Do tego potrzebujemy łaski od Boga. Jak sprawdzić, czy rzeczywiście umarłem? Otóż, gdy zbliża się pokusa, to jeśli umarłem, wówczas ona przechodzi obok i nie ma o co się we mnie zahaczyć. Jeżeli jednak coś się we mnie odzywa, jeżeli w środku jest coś, co reaguje na tę pokusę, oznacza że, nie umarłem dla grzechu, nie wrosłem jeszcze w podobieństwo śmierci Chrystusa. Rozumiem, jaka jest wola Boża, jak jest napisane w Słowie Bożym. Wiem, jak mam to wyznawać i co robić, gdy grzech się w moim życiu pojawi. Dalej jednak pozostaję pod mocą grzechu i to jest wielki problem. Dlatego wzywam siebie i was, żebyśmy widząc, co się z nami dzieje, jeśli chcemy być uratowani, wołali do Boga, aby On się nad nami zmiłował.
Nie próbujmy się oszukiwać myślom, że skoro żyjemy w ciele, to jest normalne, że grzech ma do nas dostęp. Nie starajmy się uspokajać, że to ludzka sprawa, a że i tak jesteśmy zbawieni, bo jesteśmy zbawieni przez wiarę. Wołajmy do Boga o to, żeby dał nam dar pokuty, upamiętania i odrodzenia naszego życia, a Bóg nam to da!
Już wiemy się, co to znaczy znienawidzić grzech. Jak ktoś palił papierosy i Bóg dał mu łaskę obrzydzenia do tego grzechu, to on nie wzdycha do papierosów, gdy je zobaczy. Jest obojętny wobec nich, a nawet czuje do nich wstręt. Znaczy to, że wrósł w podobieństwo śmierci Chrystusa. Jeżeli jednak za każdym razem, gdy tylko poczuje dymek, już nie wie, co ze sobą zrobić, to znaczy, że tę śmierć dla grzechu tylko udaje. Mowa o tym, że już nie pali to tylko zwykła maskarada, bo wystarczy moment i papieros znów może znaleźć się w jego ustach.
Jeżeli widzimy w swoim życiu sprawy, w których grzech ma nad nami władzę, nie oszukujmy się, że jakoś to będzie. Padajmy na kolana. Musimy wrosnąć w podobieństwo śmierci Chrystusa w tej sferze, bo jeśli nie, to nie wrośniemy też w podobieństwo Jego zmartwychwstania. Nic z tego prawdziwego nowego życia z Bogiem się w naszym życiu nie objawi. Będziemy wyznawać 2 Ko 5,17: „Tak więc, jeśli ktoś jest w Chrystusie, nowym jest stworzeniem; stare przeminęło, oto wszystko stało się nowe” i będzie to nam grzęzło w ustach, bo gdy spojrzy na nas żona, mąż lub dziecko, to nam się odechce wypowiadania tych słów do końca. Nasi bliscy bowiem, być może samym spojrzeniem, powiedzą nam bowiem: Jak to nowe? Skoro robiłeś to kiedyś i teraz nadal to robisz, to jak możesz mówić, że wszystko w twoim życiu stało się nowe”?
Jest to poważna kwestia, gdyż Słowo Boże mówi, że „wielu jest powołanych, ale mało wybranych”. Niewielu znajduje tę drogę. Znaczy to, że będą całe rzesze, tysiące takich chrześcijan uśpionych, wzajemnie się usypiających, którzy cieszą się z łaski, a tak naprawdę nie przeżyli odrodzenia. Różnica między zakonem i łaską zasadza się na tym, że paradoksalnie ci, którzy są jeszcze pod zakonem, obruszają się i zarzucają zakonne chrześcijaństwo tym wierzącym, którzy się nie zgadzają na jakąkolwiek obecność grzechu w swoim życiu. Jeśli w takich szeregach pojawi się chrześcijanin, który piętnuje to, co jest grzechem i czego nie powinno się robić, to zaraz spotka się z zarzutem legalizmu. Ludzie oburzają się, po co im ktoś wprowadza „zakon”, skoro oni są pod łaską. A właśnie to oburzenie świadczy o nich, że wciąż są na etapie zakonu. Inaczej w tej sytuacji nie byłoby w nich żadnego oburzenia.
Gdy wchodzimy w łaskę, jesteśmy utożsamieni z Chrystusem. Cóż bowiem znaczy „wejść w łaskę Bożą?” Nie znaczy to „wejść w pobłażliwość Bożą”, jak niektórzy próbują sobie to tłumaczyć. Nie oznacza to, że możemy robić, co chcemy, bo Bóg jest pobłażliwy. Wejść w łaskę Bożą, to znaczy umrzeć dla grzechu wraz z Chrystusem. Nie jest to coś, co my sami możemy zrobić. Jest to cud nowego narodzenia, cud śmierci wraz z Chrystusem. Jest to poza zasięgiem naszych możliwości, ale jest to coś, co musimy koniecznie przeżyć, bo inaczej nic nie będzie z naszego chrześcijaństwa. Będzie tylko bezbożność polegająca na tym, że wszystko rozumiem, ale dalej służę grzechowi.
Słowo Boże mówi, że grzech nad nami panować już nie będzie, bo nie jesteśmy pod zakonem. Jest to prawda Słowa Bożego o ludziach wierzących. Chyba, że nie jesteśmy pod łaską, tylko nadal na etapie zakonu. Na tym polu grzech wciąż ma wiele do powiedzenia. Gdy zaś ktoś naprawdę przeszedł spod zakonu i znalazł się pod łaską, czyli przez wiarę utożsamił się z Chrystusem, to jest całkowicie wolny od grzechu.
Czy znamy smak wolności od grzechu? Tak, znamy i chwała Bogu za to! Pytam jednak, czy to jest wolność całkowita? Chętnie powiedzielibyśmy, że tak, bo tak mówi Słowo Boże. Jeśli jednak pomyślimy o tym, co żeśmy przedwczoraj albo jeszcze dziś zrobili, to być może stwierdzamy, że nie jest to takie jednoznaczne w naszym życiu. A to ma być klarowne! Inaczej jest to oszukiwanie siebie samego. Wierzący człowiek nie może spocząć, dać sobie na luz, dopóki w jego życiu nie będzie jasne, że naprawdę umarł dla grzechu. A umiera się tylko w jeden sposób. Na kolanach. W modlitwie. Dzięki łasce Bożej, że wraz z Chrystusem, przez wiarę, naprawdę staję się zupełnie nowym stworzeniem, oczyszczonym od grzechu, nad którym grzech już nie ma prawa panować i nie panuje!
Od 15. wersetu Słowo Boże powiada tak: „Cóż tedy? Czy mamy grzeszyć, dlatego że nie jesteśmy pod zakonem, lecz pod łaską?” Znów apostoł Paweł zbija ten cielesny sposób myślenia, że jak nie jestem pod zakonem, to mogę grzeszyć, bo jestem pod łaską, mówiąc: „Przenigdy!” I dalej: „Czyż nie wiecie, że jeśli się oddajecie jako słudzy w posłuszeństwo, stajecie się sługami tego, komu jesteście posłuszni, czy to grzechu ku śmierci, czy też posłuszeństwa ku sprawiedliwości?” [w. 16].
Paweł używa tu znanego Rzymianom obrazu niewolnictwa. Jeżeli ktoś był pod władzą jakiegoś pana, to był całkowicie do dyspozycji tego pana. Jeżeli ktoś jest więc pod panowaniem jakiegoś grzechu, jest do całkowitej dyspozycji tego grzechu. Czytamy dalej: „Lecz Bogu niech będą dzięki, że wy, którzy byliście sługami grzechu, przyjęliście ze szczerego serca zarys tej nauki, której zostaliście przekazani, a uwolnieni od grzechu, staliście się sługami sprawiedliwości” [w. 17-18].
Czy jesteśmy naprawdę uwolnieni od grzechu? Czy jest to prawdą w naszym życiu? Teoretycznie tak, ale to jeszcze się nie urzeczywistniło we mnie – może ktoś powiedzieć. To kiedy się to urzeczywistni!? I znowu ktoś powie: Grzeszyć będziemy aż do śmierci, bo jesteśmy w ciele. Nie wolno nam tak myśleć! Nie daj Boże, żeby coś takiego się jeszcze miało wydarzyć, by ktokolwiek z nas miał ponownie zgrzeszyć. Potrzeba nam właśnie takiego podejścia do tej sprawy. Inaczej będziemy wciąż wracać do grzechu i nadal oszukiwać samych siebie.
Dalej napisane jest tak: „A uwolnieni od grzechu, staliście się sługami sprawiedliwości, po ludzku mówię przez wzgląd na słabość waszego ciała. Jak bowiem oddawaliście członki wasze na służbę nieczystości i nieprawości ku popełnianiu nieprawości, tak teraz oddawajcie członki wasze na służbę sprawiedliwości. Jakiż więc mieliście wtedy pożytek? Taki, którego się teraz wstydzicie, a końcem tego jest śmierć” [w. 18-21].
Mowa jest tu o przeszłości. Tak było kiedyś, tak działo się kiedyś w moim życiu, że wstyd mówić. Chyba, że dlatego wstyd mówić, bo to i dzisiaj się dzieje, i wczoraj się stało... „Teraz zaś, wyzwoleni od grzechu, a oddani w służbę Bogu, macie pożytek w poświęceniu, a za cel żywot wieczny” [w. 22].
Chleb codzienny prawdziwie odrodzonego chrześcijanina, to nie zmaganie się z tym, jakby ten swój grzech schować, jakby tę starą naturę przybić do ziemi. Chlebem codziennym prawdziwego dziecka Bożego jest życie w poświęceniu. W tym kierunku patrzy chrześcijanin: „Albowiem zapłatą za grzech jest śmierć, lecz darem łaski Bożej jest żywot wieczny w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” [w. 23].
Mamy tutaj, w tym fragmencie, nieuniknione „albo... albo…”. Nie ma możliwości, żeby to połączyć. Albo jestem sługą grzechu, albo sługą sprawiedliwości. Jak stać się sługą sprawiedliwości? Najpierw muszę umrzeć dla grzechu. Nie ma kompromisów.
Dlatego też wszystkich nas, którzy poważnie traktujemy życie z Bogiem, którzy chcemy znaleźć się w Królestwie Bożym, których nie interesuje, aby jakoś przekołysać się przez to życie, raz leżąc, raz stojąc, wzywam w imieniu Pańskim: Ustalmy to dla siebie samych, przed obliczem Bożym: Czy naprawdę umarliśmy dla grzechu? Bo jeśli nie umarliśmy – a możemy to ustalić, bo pokaże to nam nasze życie i Duch Święty – to nie myślmy, że jakoś się nam uda. Nie uda się!
Koniecznie trzeba nam przeżyć prawdziwe odrodzenie, wrośnięcie w podobieństwo śmierci Chrystusa, aby wrosnąć w podobieństwo Jego zmartwychwstania. Jest to rzecz pilna, na dziś, na wczoraj nawet! Inaczej nic się nie zmieni. Będziemy szanowanymi chrześcijanami, chodzącymi na nabożeństwa, robiącymi rozmaite dobre rzeczy, ukrywającymi skrzętnie, że zdarza nam się to lub tamto zrobić i pocieszającymi się przy tym, że są jeszcze gorsi od nas. Aż pewnego dnia Pan wezwie nas do siebie. Staniemy przed Nim i będziemy koszmarnie zawstydzeni.
Musimy wrosnąć w podobieństwo Jego śmierci. Sprawdźmy, czyśmy naprawdę umarli dla grzechu. Niech Duch Święty każdemu z nas objawi to Słowo w jego własnej duszy. (cdn.)