Dziś przechodzimy do rozdziału 8. Listu do Rzymian, który zaczyna się następująco: „Przeto teraz nie ma żadnego potępienia dla tych, którzy są w Chrystusie Jezusie. Bo zakon Ducha, który daje życie w Chrystusie Jezusie, uwolnił cię od zakonu grzechu i śmierci” [w.1–2]. Jeżeli jest to prawdą, że nie jestem już sam, że jestem teraz w Chrystusie, że już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus, jak czytamy w Liście do Galacjan, to nie ma żadnego potępienia dla takiego człowieka. Taki człowiek, który jest w Chrystusie, może zupełnie spokojnie patrzeć w przyszłość, może bez obaw i strachu stawać przed Bogiem, ponieważ Bóg się na niego nie gniewa. Jego winy są przebaczone, a jego przeszłość jest wymazana. Dlatego, że jest w Chrystusie, jest miły w oczach Bożych. Jest miły nie z tego powodu, że sam się zrobił dobry, ale dlatego, że Bóg patrzy na Chrystusa.
Chrystus – święty, doskonały, umiłowany Syn Boży stoi przed Ojcem, a my wszyscy – wierzący w Jezusa Chrystusa – kryjemy się w Nim. Gdy Ojciec patrzy, widzi swojego Syna umiłowanego i w tym swoim umiłowanym Synu widzi mnóstwo synów Bożych, bo takiego określenia używa Słowo Boże w 8. rozdziale Listu do Rzymian. On jest pierworodny pośród wielu braci i dzięki Niemu wszyscy jesteśmy mili w Bożych oczach. Nie ma już potępienia dla tych, którzy są w Chrystusie Jezusie, dlatego że pod protekcją Syna Bożego stoją oni w świetle sprawiedliwości Bożej.
To właśnie ta sprawiedliwość Chrystusa nas okrywa. Nikt, kto jest w Chrystusie, nie podpada Bogu. Nikt nie jest lepszy lub gorszy. W Chrystusie już nie ma mężczyzny, kobiety, wolnego, niewolnika, mądrego, głupiego – wszyscy są jedno w Jezusie Chrystusie. Jeden z przekładów Słowa Bożego, który próbuje oddawać myśl Nowego Testamentu w języku potocznym, tę frazę przekłada tak: „Życiodajna moc duchowa wyzwoliła mnie z błędnego koła grzechu i śmierci”. Innymi słowy jestem wolny w Chrystusie!
3. i 4. werset powiada tak: „Albowiem czego zakon nie mógł dokonać, w czym był słaby z powodu ciała, tego dokonał Bóg przez zesłanie Syna swego w postaci grzesznego ciała, ofiarując je za grzech, potępił grzech w ciele, aby słuszne żądania zakonu wykonały się na nas, którzy nie według ciała postępujemy, lecz według Ducha”. Należy powiedzieć, że 8. rozdział wprowadza nas w objawienie prawdy o Duchu Świętym i Jego roli w życiu wierzących ludzi. Przeczytaliśmy więc tutaj, że zakon Ducha uwalnia nas od zakonu grzechu i śmierci. Werset 3. i 4. pokazuje, że zakon nie był w stanie tego dokonać, bo okazało się, że w bezpośrednim zetknięciu się doskonałego Prawa Bożego, duchowego zakonu, z niedoskonałością upadłego, grzesznego człowieka, żyjącego w ciele, zawiódł ludzki czynnik i nic z tego nie wyszło. Człowiek nie został usprawiedliwiony i nie może być usprawiedliwiony z uczynków zakonu. To, czego nie mógł dokonać zakon, w czym był słaby, nie dlatego, że zakon sam w sobie był słaby, ale słaby z powodu ciała, czyli nas – ludzi, stworzenia, które nie były w stanie zetknąć się z tą świętością Prawa Bożego i sprostać wymaganiom zakonu, „dokonał tego Bóg przez zesłanie Syna swego w postaci grzesznego ciała”. Pan Jezus przyjął postać człowieka i zajął naszą pozycję. Przyjął na siebie całe wymaganie zakonu względem nas i spełnił je. Dlatego jest tu napisane, że „słuszne żądania zakonu wykonały się na nas, którzy nie według ciała postępujemy, lecz według Ducha”. My nie byliśmy w stanie tych słusznych żądań zakonu wypełnić. Syn Boży je wypełnił, ale jest napisane, że wykonały się one na nas. Zwyczajnie dlatego, że On zrobił to wszystko w naszym zastępstwie, zrobił to dla nas, dla tych wszystkich, którzy uwierzyli w Niego, którzy za Nim poszli, którzy nie według ciała postępują, lecz według Ducha.
Można by powiedzieć, że chociaż każdy z nas złamał w swoim życiu wiele przykazań Bożych, to gdy uwierzył w Jezusa Chrystusa i zaczął chodzić według Ducha, wszystkie żądania zakonu spełniły się na nas. Wykonaliśmy zakon dlatego, że Chrystus zrobił to za nas. Będąc pod Jego ochroną i przykryciem, możemy mówić: „już nie ma żadnego potępienia”. Już nie ma żadnych wymagań w stosunku do nas, jeśli chodzi o zakon, bo Chrystus Pan, który nas okrywa, przyjął wszystkie te żądania na Siebie, składając zastępczą ofiarę za nas wszystkich. Chcę jeszcze mocno podkreślić, że jest to prawdą tylko wówczas, gdy żyjemy według Ducha! Ktoś pierwszy lepszy z brzegu, kto nie żyje według Ducha, nie może twierdzić, że i dla niego nie ma żadnego potępienia. W odniesieniu do niego zakon nie został jeszcze wypełniony przez Chrystusa. W rzeczywistość tego przywileju wchodzimy poprzez osobistą wiarę!
Nasze słowa niewiele tu znaczą, bo to nie człowiek decyduje, czy nie ma potępienia, czy potępienie jest. To Bóg, który bada serca, który zna wiarę naszą, osądza i wydaje wyrok. Nieraz było tak, że Pan Jezus przychodził do jakiejś miejscowości i widział coś, czego inni nie widzieli – widział, jaka jest wiara w sercach ludzi. Przyszedł kiedyś do Nazaretu i nie mógł tam dokonać wielu cudów, dlatego że ludzie nie wierzyli. Chcieli uzdrowień, chcieli widzieć cuda, o których słyszeli, że Jezus czynił w Kafarnaum czy w innych miejscowościach, ale nie mieli w sobie wiary.
Tu trzeba być bardzo uważnym, żeby nie zacząć uprawiać czczej frazeologii wypowiadając wiele pustych słów. Gdy zaczynamy o sobie mówić różne rzeczy, a nasze życie z tym się nie pokrywa, to bardzo źle służy nam samym, a do tego dezorientuje innych ludzi. Wszyscy tracimy orientację i nie wiadomo, co jest prawdą, a co jest zaledwie ludzką opinią. Dlatego jak refren powtarza się w Liście do Rzymian ta myśl: W Chrystusie. Znaleźć się w Chrystusie. Być w Chrystusie. Uwierzyć w Chrystusa. Razem z Nim umrzeć i razem z Nim zmartwychwstać! – To jest ta tajemnica, która się dokonuje przez żywą wiarę, czyli taką, która skutkuje w życiu, która się uwidocznia. Nie można powiedzieć: Ja wierzę i liczyć, że same słowa wystarczą. Potrzeba to pokazać, bo wiara bez uczynków jest martwa i nie przyniesie nikomu żadnego skutku. Może ktoś sobie cały dzień powtarzać, że jest w Chrystusie, że jest wolny, że jest zbawiony, ale jeśli tego w jego życiu nie widać, to nic z tego nie będzie. Jeżeli więc żyjemy według Ducha, to wszystkie słuszne żądania zakonu wykonały się na nas przez Chrystusa Pana, przez Jego doskonałą ofiarę, przez Jego wstawiennictwo.
Kolejne wersety mówią tak: „Bo ci, którzy żyją według ciała, myślą o tym, co cielesne; ci zaś, którzy żyją według Ducha, o tym co duchowe. Albowiem zamysł ciała, to śmierć, a zamysł Ducha, to życie i pokój. Dlatego zamysł ciała jest wrogi Bogu; nie poddaje się bowiem zakonowi Bożemu, bo też nie może. Ci zaś, którzy są w ciele, Bogu podobać się nie mogą”.
Tutaj jest powiedziane, że jeżeli ktoś miałby wątpliwości odnośnie wersetu 4., czyli tego, czy naprawdę żyje według Ducha i czy Boża sprawiedliwość w Chrystusie oraz wolność od potępienia jest już jego udziałem, to werset 5. jest bardzo pomocny. Jest on jakby codziennym testerem dla każdego z nas odnośnie tego, czy chodzimy według ciała, czy według Ducha. „Ci, którzy żyją według ciała, myślą o tym, co cielesne”. Odwracając porządek powyższego zdania, można by powiedzieć, że prawdziwą odpowiedź na to pytanie daje nam treść naszych myśli. Ile czasu poświęcamy na rozmyślanie o sprawach ziemskich? O przyjemnościach naszego ciała, o wygodzie, o komforcie, o polepszeniu sobie, o dobrych wakacjach, o wygodniejszym samochodzie, o lepszej kanapie, o tym, co by zjeść, czy to będzie smaczne czy niesmaczne itd..? Jeżeli okazuje się, że poświęcamy bardzo dużo czasu na rozmyślanie o tych rzeczach, jeżeli nasze myśli chętnie się wyrywają do spraw cielesnych, jeżeli z wielkim upodobaniem o nich rozmyślamy, to znaczy, że żyjemy według ciała. Skąd to wiadomo? Ponieważ myślimy o tym, co cielesne. W postawie cielesności nie chodzi tylko o nasze ciało w sensie fizycznym i to, co z tym ciałem związane. Chodzi o wszelkie myśli, które nie idą w tym samym kierunku, w którym Duch Boży człowieka prowadzi. Cielesne, to znaczy – niezwiązane ze sprawami Bożymi, z rozwojem Królestwa Bożego, z uświęceniem naszego życia, ze spełnieniem woli Bożej w naszym życiu.
Jeżeli zaś żyjemy według Ducha, to myślimy o tym, co duchowe. Jeżeli nawet przy smacznym obiedzie nasze myśli uciekają nam do spraw Bożych, do Królestwa Bożego, do tego, jak zdobyć kogoś dla Chrystusa, jak mu przekazać ewangelię, jeżeli wykonując rozmaite prozaiczne czynności łapiemy się na tym, że już rozmyślamy o niebie, to znaczy, że żyjemy według Ducha. To Duch Święty włącza w naszym życiu tę niebiańską muzykę, to On inspiruje te myśli, nadaje tempa naszemu życiu i ukierunkowuje je. Oto prosty sprawdzian dla każdego z nas, pozwalający ustalić, jak to jest z każdym z nas: Czy żyjemy według ciała, czy według Ducha?
Ile czasu spędzamy na rozmyślaniu o sprawach duchowych? Gdybyśmy tak zaczęli mierzyć go ze stoperem, to aż wstyd się przyznać, jak mało by wyszło tych rozmyślań duchowych. Uwaga! Czytamy, że „zamysł ciała, to śmierć”. Czyli te wszystkie myśli, które są inspirowane przez ciało, jako siłę, która działa przeciwko Duchowi Świętemu, nawet te najpiękniejsze, najprzyjemniejsze, najsympatyczniejsze myśli w końcu prowadzą do śmierci, bo zamysłem ciała jest śmierć. Śmierć może być różna, może być brutalna i straszna, może być w bólach, ale może być taka, że podadzą ci cukiereczek i będą się uśmiechać i jeszcze ci przyjemną muzyczkę włączą. Śmierć jednak to śmierć! Diabeł próbuje nas właśnie na rozmaite sposoby, poprzez wpływ ciała usidlić, żebyśmy postępowali w cielesny, a nie w duchowy sposób. „Zamysł Ducha, to życie i pokój”. Postępowanie i rozmyślanie według Ducha zawsze zaowocuje życiem i pokojem. Wcześniej czy później ten owoc się pojawi. A więc zadajmy sobie to pytanie: Jak dużo rozmyślamy o sprawach duchowych, a ile rozmyślamy o sprawach cielesnych? Czy żyjemy według ciała, czy według Ducha? Może Bóg da nam łaskę, że ta myśl zostanie w nas i na co dzień będzie wprowadzać w nasze życie konieczną korektę.
Słowo Boże powiada tutaj, że ci, „którzy żyją według ciała, Bogu podobać się nie mogą”. Cielesny chrześcijanin nie może podobać się Bogu. Dlaczego? Ponieważ żyje według innej myśli, postępuje według innego kryterium niż to, co się podoba Bogu. Bogu podoba się ten, który jest inspirowany przez Ducha Świętego. Werset 9. mówi: „Ale wy nie jesteście w ciele, lecz w Duchu, jeśli tylko Duch Boży mieszka w was. Jeśli zaś kto nie ma Ducha Chrystusowego, ten nie jest jego”. To mocne i dosyć wstrząsające stwierdzenie. Apostoł wyraża tutaj w odniesieniu do wierzących w Rzymie przekonanie, że jeśli chodzi o nich, to oni nie są w ciele, lecz w Duchu. Czy moglibyśmy i my usłyszeć coś takiego, gdyby apostoł do nas pisał ten list? Czy pisząc o tym, że są gdzieś tacy, którzy postępują według ciała, napisałby o nas: „ale wy nie jesteście w ciele, lecz w Duchu”?
Potrzeba nam zadbać o to, żeby takie świadectwo mieć w swoim życiu. Dzisiaj wierzącym nie zadaje się kłopotliwych pytań. Mówimy, że każdy odpowiada sam za siebie, każdy własny ciężar poniesie. To prawda, ale może byłoby dobrze, gdybyśmy musieli na co dzień zdawać egzamin z tego, czy żyjemy według ciała, czy według Ducha. Gdybyśmy każdego dnia musieli świecić oczami, kiedy postąpimy według ciała, może byłoby to lepsze, bo byśmy byli zbawieni. Jeśli dziecko codziennie jest rozliczane z czasu, z tego, co robiło, to chociaż jest to dla niego niewygodne, jest to dla niego ratunkiem i gwarancją, że osiągnie cel, że skończy szkołę, że wyrośnie na ludzi. Ale jeśli rodzice jakiegoś dziecka są tak nowocześni, że nie stawiają dziecka w sytuacji dyskomfortu, pozwalają mu rozwijać się swobodnie i realizować swoje zamiary i plany, bo nie chcą go stresować, to okazuje się, że to dziecko wprawdzie chlubi się swoją komfortową sytuacją, ponieważ rodzicie nie pytają go, gdzie było i o której godzinie wróci, ale najczęściej kończy się to poważnym zaniedbaniem i wychowawczą katastrofą.
Apostoł Paweł wyraził w odniesieniu do zboru w Rzymie przekonanie, że tamtejsi wierzący nie byli w ciele, lecz w Duchu. Chciałbym, żeby to była biblijna prawda także w odniesieniu do nas wszystkich. Ale jesteśmy w Duchu tylko wtedy, gdy Duch Boży mieszka w nas. Nie ma możliwości życia w Duchu, gdy Duch nie mieszka w nas. Gdy tylko sporadycznie, zazwyczaj gdy mamy jakąś trudną sytuację, przypominamy sobie i zabiegamy o prowadzenie przez Ducha Świętego, to trudno mówić o obecności Ducha w nas. Duch Boży przecież ma w nas mieszkać, a więc zawsze, o każdej porze dnia ma nas prowadzić. I prowadzi. „Jeśli kto nie ma Ducha Chrystusowego, ten nie jest jego”, czyli można powiedzieć, że Duch Boży w nas, to podstawowy warunek bycia chrześcijaninem. Kto nie jest napełniony Duchem Świętym i nie chodzi w Duchu Świętym, ten w ogóle nie jest prawdziwym chrześcijaninem.
Nie mówię tu o chrzcie w Duchu Świętym i mówieniu innymi językami. Mówię o zamieszkiwaniu Ducha Świętego w wierzącym, o prowadzeniu go przez Ducha Świętego. Jeśli ktoś nie ma Ducha Chrystusowego, to w ogóle nie jest wierzący. Jeśli ktoś nie przeżywa społeczności Ducha Świętego w swoim życiu, to ktoś taki jest chrześcijaninem tylko z nazwy. Nie ma w nim chrześcijańskiej wiary. Jest tylko cielesność. Ktoś taki żyje według ciała. Według ciała postępuje, zachowuje się, reaguje, ale Chrystusowy to on nie jest!
W wersecie 10. jest napisane: „Jeśli jednak Chrystus jest w was, to chociaż ciało jest martwe z powodu grzechu, jednak duch jest żywy przez usprawiedliwienie. A jeśli Duch tego, który Jezusa wzbudził z martwych, mieszka w was, tedy Ten, który Jezusa Chrystusa z martwych wzbudził, ożywi i wasze śmiertelne ciała przez Ducha swego, który mieszka w was”. Tu jest zawarta bardzo błogosławiona myśl dla nas, którzy się borykamy i zastanawiamy czasem nad tym, jak wypadniemy w ocenie jednoznacznego Słowa Bożego. Jest tu napisane, że jeśli Chrystus jest w nas, to chociaż ciało jest martwe z powodu grzechu, jednak duch jest żywy przez zmartwychwstanie. Żyjemy już dla Boga. Chociaż nie wszystko funkcjonuje w nas tak, jak należy, to Bóg zaczął w nas swoje działanie. Już jesteśmy zmartwychwzbudzeni. Już w duchu jesteśmy ożywieni dla Boga i mamy z Nim społeczność. Ciało jeszcze jest martwe z powodu grzechu, jeszcze podlega złym wpływom, ale Bóg już działa.
Werset 11. przedstawia dowód, który ma być oparciem dla naszej nadziei na całkowitą zmianę. Jeśli Duch Boży mieszka w nas, to Bóg ożywi i nasze śmiertelne ciała przez Ducha swego, który w nas mieszka. Jeżeli wzbudził Jezusa – a ten sam Duch mieszka w nas – to ponad wszelką wątpliwość zrobi to samo z nami. Niech to nie będzie tylko czcza frazeologia. Bóg wie, jaki duch w nas mieszka. My po części też wiemy. Inni ludzie nie wiedzą, bo człowiek człowieka może okłamywać. W wyjątkowych sytuacjach, gdy Duch Święty chce chronić ludzi przed zwiedzeniem, to Bóg może wyprowadzić takie kłamstwo na światło dzienne. Było tak z Ananiaszem i Safirą, Szymonem czarnoksiężnikiem i z innymi.
Jeśli naprawdę Duch tego, który Jezusa wzbudził z martwych mieszka w nas, to możemy spać spokojnie. Tak jak rolnik rzuci ziarno do ziemi, może iść i spać spokojnie. W ziarnie jest kod życia i jak pojawią się stosowne warunki; wilgoć, odpowiednia temperatura, ileś czasu upłynie, to ziarno wykiełkuje i wyrośnie. Możemy być pewni, że jeżeli przyjęliśmy Ducha Bożego, jeżeli Chrystus zamieszkał przez wiarę w naszych sercach, to możemy spać spokojnie, relaksować się, bo ten Duch Święty ożywi nasze śmiertelne ciała. On daje życie i gdy mieszka w nas, doprowadzi do tej całkowitej przemiany. Możemy w to mocno wierzyć. Oczywiście, nie może być tak, że chrześcijanin upraszcza sobie wszystko myśląc, że ponieważ Duch Boży w nim zamieszkał, to nie musi się on już starać i wysilać. Tak nie będzie. Ten, w którym Duch Święty zamieszkał, w ogóle tak nie pomyśli, ponieważ ten Duch mieszkający w sercu człowieka będzie go inspirował, pobudzał i objawiał życie Boże w nim. Nie będzie to owocem wysiłku człowieka. Człowiek może spać spokojnie. Duch Święty będzie go prowadził. Chrześcijanin nawet gdy śpi, jest duchowy. Śpi tylko tyle, ile trzeba, nie za długo, nie całymi dniami. Mówiąc krótko, jest w nim widoczny skutek obecności Ducha Świętego.
Werset 12. mówi dalej tak: „Tak więc bracia, jesteśmy dłużnikami nie ciała, aby żyć według ciała. Jeśli bowiem według ciała żyjecie, umrzecie; ale jeśli Duchem sprawy ciała umartwiacie, żyć będziecie”. To Duchowi Bożemu, a nie ciału, zawdzięczamy tę wspaniałą perspektywę przyszłości i dlatego chcemy żyć według Ducha. Już nie jesteśmy dłużnikami ciała. Ciało zawiodło, zakon z powodu ciała nie mógł przynieść tego skutku, dla jakiego został nadany. Teraz można powiedzieć, że jesteśmy dłużnikami Ducha. Jeślibyśmy dalej żyli według ciała, to pomrzemy, ale jeśli będziemy Duchem sprawy ciała umartwiać, żyć będziemy. Taka jest obietnica Słowa Bożego. Taka jest prawda, cokolwiek byśmy sami o sobie nie próbowali powiedzieć.
Zajmiemy się teraz fragmentem od 14. do 17. wersetu. „Bo ci, których Duch Boży prowadzi, są dziećmi Bożymi”. W oryginale jest zawarte słowo "synami" Bożymi. Nie dziećmi w takim znaczeniu, że wszystko nam ujdzie na sucho, że możemy się zachowywać jak chcemy, a wszyscy będą pobłażliwie patrzeć na nas przez całe życie. Tu jest napisane, że ci, których Duch Boży prowadzi, są synami Bożymi. Aż się człowiekowi włos na głowie jeży, bo to jest identyczne to samo określenie, jakie stosowano do Chrystusa Pana, Syna Bożego. Mowa tu o randze, o pozycji, jaką otrzymujemy, gdy Duch Boży w nas zamieszkuje, gdy zostajemy powołani do życia w Duchu Świętym. Dalej jest napisane: „Wszak nie wzięliście ducha niewoli, by znowu ulegać bojaźni, lecz wzięliście ducha synostwa, w którym wołamy: Abba, Ojcze! Ten to Duch świadczy wespół z duchem naszym, że dziećmi Bożymi jesteśmy. A jeśli dziećmi, to i dziedzicami, dziedzicami Bożymi, a współdziedzicami Chrystusa, jeśli tylko razem z nim cierpimy, abyśmy także razem z nim uwielbieni byli”.
Mamy tutaj objawienie skutków obecności Ducha Świętego w wierzącym. Jeżeli Duch Święty mieszka w nas, to jesteśmy prowadzeni przez Ducha. Mamy światło. Tak jak Pan Jezus, jak apostoł Paweł i inni byli prowadzeni przez Ducha, tak samo Boże światło przez obecność Ducha Świętego dociera też i do nas. Tacy wierzący wiedzą, jak mają w danym momencie postąpić. To nie są puste słowa. To jest rzeczywiste prowadzenie Boże. W tej kwestii także możemy samych siebie sprawdzać w naszym życiu. Jeśli nie wiemy, co zrobić, jeśli nie mamy orientacji w prostej sprawie, to powinniśmy wołać o to, aby Bóg wypełnił nas Duchem Świętym, gdyż taki nasz stan oznacza, że Duch Święty jest albo zasmucony, albo w ogóle w nas nie zamieszkał. Trzeba naprawiać relacje z Duchem Świętym, aby być pełnym Ducha Świętego, ponieważ Słowo Boże mówi jednoznacznie, że tylko ci, których Duch Boży prowadzi, są dziećmi Bożymi.
Mówi ono w tym fragmencie także o tym, że obecność Ducha Świętego w wierzącym daje mu poczucie synostwa Bożego. Taki człowiek mówi do Ojca w niebie „Abba”. Zwraca się do Boga, jak do kogoś bliskiego, jak do kogoś, z kim ma serdeczny związek. Taki człowiek nigdy nie zaśpiewa papieżowi „Abba, Ojcze”, ponieważ całe swoje serce ma nakierowane na Ojca w niebiesiech. Tam jest jego najbliższy, najukochańszy Ojciec, któremu służy. To właśnie Duch sprawia ten związek z Bogiem. Jeśli jakiś chrześcijanin nie ma realnej społeczności z Bogiem, jeśli Bóg jest jakiś mglisty, nieznany, jeśli jest dla niego kimś tam daleko w chmurach, to znaczy, że ten człowiek nie chodzi w Duchu Świętym. Jeśli jesteśmy w Duchu Świętym, to Bóg jest blisko. Nie trzeba nas przez dwie godziny przekonywać, żebyśmy się nie martwili, bo Bóg nas kocha. Jeśli Duch Święty mieszka w nas, to jesteśmy tego pewni i tej pewności nie tracimy z byle powodu.
Jest tutaj też powiedziane, że Duch daje nam wewnętrzne przeświadczenie, że jesteśmy synami Bożymi. „Ten to Duch świadczy wespół z duchem naszym, że dziećmi Bożymi jesteśmy”. Przez Ducha Bożego, który mieszka w nas, jesteśmy utwierdzani w naszym osobistym przekonaniu, że jesteśmy synami Bożymi. „A jeśli synami, to i dziedzicami, dziedzicami Bożymi, a współdziedzicami Chrystusa”. Słuchajcie, cóż to za pozycja! To tylko Duch Święty może o tym przekonać i przekonuje. Człowiek wierzący wie, co dziedziczy wraz z Chrystusem. Ale uwaga! Jest tutaj powiedziane w 17. wersecie, że jest cena bycia współdziedzicem z Chrystusem. Jest napisane bowiem: „jeśli tylko razem z Nim cierpimy”. Niektórzy woleliby, żeby to zdanie kończyło się na tym, że jesteśmy współdziedzicami Chrystusa. Ale apostołowi Pawłowi, prowadzonemu przez Ducha Świętego, nie uleciała myśl o współcierpieniu. Jeżeli zależy nam na tym, żeby mieć chwałę Chrystusową, dziedzictwo Chrystusowe, żeby korzystać z tego wszystkiego, co jest udziałem Chrystusa Pana na wieki wieków, to koniecznie musimy też pójść tu na ziemi drogą, którą szedł Jezus.
Następne wersety pogłębiają tę prawdę, że dla wierzących myśl o cierpieniu nie jest żadną tragedią. Werset 18. mówi tak: „Albowiem sądzę, że utrapienia teraźniejszego czasu nic nie znaczą w porównaniu z chwałą, która ma się nam objawić”. Blask nadchodzącej chwały rozjaśnia mrok teraźniejszego cierpienia. Tak właśnie postąpił Chrystus Pan! To właśnie chwała, którą widział, sprawiła, że przeszedł przez tę straszną dolinę cierpienia i męki. W liście do Hebrajczyków 12,2 jest napisane, że mamy patrzeć na Jezusa, „sprawcę i dokończyciela wiary, który zamiast doznać należytej mu radości, wycierpiał krzyż, nie bacząc na jego hańbę, i usiadł na prawicy tronu Bożego”. Chrystusowi Panu należała się chwała, ale zanim ta chwała przyszła, był krzyż, było cierpienie. Ta myśl powinna nam przyświecać. W Biblii Gdańskiej jest to oddane tak czytelnie, że już nie ma żadnych wątpliwości: „Patrząc na Jezusa, wodza i dokończyciela wiary, który dla wystawionej sobie radości, podjął krzyż wzgardziwszy sromotę i usiadł na prawicy stolicy Bożej”.
Mówiąc prostym językiem, Pan Jezus, zanim poszedł na krzyż, otrzymał od Ojca wizję chwały, jaka się zrodzi z tej Jego męki. Widział miliony zbawionych ludzi, radość w niebie z tego powodu, jak wielu ludzi wreszcie trafi przed oblicze Boże, jak wielu ludzi dozna uwolnienia od śmierci i grzechu. I mając tę wizję „dla wystawionej mu radości”, wycierpiał krzyż „wzgardziwszy jego sromotą”. Na to wskazuje 18. werset z tego fragmentu Listu do Rzymian, gdzie Słowo Boże stwierdza: „sądzę, że utrapienia teraźniejszego czasu nic nie znaczą w porównaniu z chwałą, która ma się nam objawić”. Lecz żeby tak powiedzieć, trzeba duchowym wzrokiem tę chwałę widzieć. Jeżeli diabłu uda się obniżyć nasz lot i ograniczyć nam pole widzenia tak, że będziemy widzieć tylko czerń codziennego, trudnego życia, a zabraknie nam tej duchowej wizji chwały, która jest przed nami, to krzyż stanie się przekleństwem. To będziemy ronić łzy i narzekać, i wątpić w Bożą miłość. Gdy wierzącemu zabraknie tej perspektywy, to nie potrafi już widzieć dobra w tym, co przeżywa. Trzeba nam patrzeć nieco dalej, niż się normalnie patrzy. Patrzeć w przyszłość, w Królestwo Boże. Patrzeć na to, co nas tam czeka, a nie na to, co spotyka nas tu na ziemi.
Jeżeli mam w perspektywie coś pięknego, to się nie martwię niedogodnościami. Gdy jadę na spotkanie z ukochaną żoną, to nawet na jakimś gwoździu mogę siedzieć, a wytrzymam i dojadę. Gdy zakochany chłopak jedzie na spotkanie z dziewczyną, to może nawet w pozycji ukośnej podróżować i mu to nie przeszkadza. Lecz jeśli mu się nie chce gdzieś jechać, to będzie piętnaście razy sprawdzał siedzenie i zawsze będzie narzekał. Jeżeli wierzący wie dokąd idzie, gdy widzi tę chwałę Królestwa Bożego przed sobą, to nie będzie się dla niego liczył ból, niedostatek, ciężar, bo wszystko to nic nie znaczy w porównaniu z chwałą, która ma się objawić.
Wersety 19–22 pokazują, że w zasadzie całe stworzenie w podświadomy sposób wyczekuje tego momentu, kiedy to wierzący ludzie zostaną uwolnieni. Dlaczego? Bo Bóg przede wszystkim interesuje się losem swoich dzieci, czyli ludzi odkupionych krwią Pana Jezusa. Napisane jest tak: „Bo stworzenie z tęsknotą oczekuje objawienia synów Bożych, gdyż stworzenie zostało poddane znikomości, nie z własnej woli, lecz z woli tego, który je poddał, w nadziei, że i samo stworzenie będzie wyzwolone z niewoli skażenia ku chwalebnej wolności dzieci Bożych. Wiemy bowiem, że całe stworzenie wespół wzdycha i wespół boleje aż dotąd”. W przyrodzie jest to widoczne. Jest gdzieś zakodowane to wyczekiwanie, kiedy wreszcie nastąpi objawienie synów Bożych, kiedy nastąpi panowanie Chrystusa Pana na ziemi. Taka mała antylopa uciekająca przed lwem, który chce ją złapać i rozszarpać, w tym rozpaczliwym biegu sygnalizuje, że ona z utęsknieniem czeka na ten moment, gdy wilk będzie razem z barankiem. Kiedy lew będzie chodził między antylopami i człowiek człowiekowi nie będzie wilkiem. Kiedy ludzie ludziom nie będą wydłubywać oczu, nie będą zabijać za dziesięć złotych. Kiedy po prostu nastąpi panowanie Chrystusa, a diabeł będzie związany i zło będzie całkowicie usunięte. Całe stworzenie wzdycha, tego oczekując.
Dalsze wersety mówią: „A nie tylko ono, lecz i my sami, którzy posiadamy zaczątek Ducha, wzdychamy w sobie, oczekując synostwa, odkupienia ciała naszego. W tej bowiem nadziei zbawieni jesteśmy; a nadzieja, którą się ogląda, nie jest nadzieją, bo jakże może ktoś spodziewać się tego, co widzi? A jeśli spodziewamy się tego, czego nie widzimy, oczekujemy żarliwie, z cierpliwością”. Można by powiedzieć, że jako chrześcijanie, z całym stworzeniem oczekujemy tego dnia. Doczesność pod tym względem nie dzieli ludzi na wierzących i niewierzących, bo wszyscy mają ten sam los. Wszyscy wdychają ołów, tę samą zanieczyszczoną sałatę jedzą, tę samą wodę piją. I wzdychamy wszyscy razem. Słowo Boże powiada, że „słońce Jego wschodzi nad złymi i dobrymi, i deszcz pada na sprawiedliwych i niesprawiedliwych”. Nie myślmy sobie, że z powodu wiary w Chrystusa, nam powinno być lżej na tej ziemi niż innym, że Bóg Ojciec powinien się o nas zatroszczyć bardziej niż o innych, niewierzących. Nie tylko stworzenie ogólnie wzdycha, ale i my, którzy mamy zaczątek Ducha, także wzdychamy.
To, że wzdychasz, że jest ci ciężko, cierpisz, chorujesz i znosisz niedostatek, nie oznacza wcale, że nie masz Ducha. Tu jest napisane, że my, którzy posiadamy zaczątek Ducha, wzdychamy w sobie, oczekując synostwa, odkupienia ciała naszego. Ten werset ma nam pomagać w tym, abyśmy dzielnie, mężnie i ufnie szli przez życie, wyczekując tego wspaniałego dnia, który jest przed nami. W wersecie 26. jest napisane: „Podobnie i Duch wspiera nas…”. Oznacza to, że już wcześniej coś nas wspiera, coś poza Duchem. Jest to świadomość tego, że dzielimy los, który jest udziałem całego stworzenia, że nie jesteśmy jedynymi, których coś dotknęło i którym jest źle.
Sama ta myśl dodaje mi otuchy, gdy coś mnie boli, jak mi coś nie wychodzi, gdy chciałoby się, żeby było inaczej. Wszyscy czekamy, wszyscy spodziewamy się uwolnienia. Wspiera nas też nadzieja, którą Duch Boży w nas rozpala i podtrzymuje. Nadzieja na to, że pewnego dnia nastąpi uwolnienie, „odkupienie ciała naszego”. Ta nadzieja nas ożywia, uskrzydla, pozwala nam iść dalej do przodu wytrwale i niestrudzenie. „Podobnie i Duch wspiera nas w niemocy naszej; nie wiemy bowiem, o co się modlić, jak należy, ale sam Duch wstawia się za nami w niewysłowionych westchnieniach. A Ten, który bada serca, wie, jaki jest zamysł Ducha, bo zgodnie z myślą Bożą wstawia się za świętymi”.
Mamy też jeszcze, jako ludzie wierzący, dodatkowy, nadnaturalny sposób wzmacniania nas w naszej pielgrzymce, w naszym podążaniu drogą wiary. Jest to wpływ i wsparcie Ducha Świętego. W Biblii Gdańskiej ujęte jest to w taki sposób: „Także też i Duch dopomaga mdłościom naszym”. W naszym codziennym zwykłym życiu mamy chwile, gdy słabniemy, omdlewamy i potrzebny jest ktoś z silnym ramieniem, żeby nas podniósł, ocucił, przywrócił do sił. Właśnie w takich chwilach przychodzi Duch Święty i dopomaga nam.
Kolejne wersety [28-30] mówią nam, że znajdujemy się w toku wychowywania nas przez Boga i kształtowania w nas obrazu Syna Bożego. „A wiemy, że Bóg współdziała we wszystkim ku dobremu z tymi, którzy Boga miłują, to jest z tymi, którzy według postanowienia jego są powołani. Bo tych, których przedtem znał, przeznaczył właśnie, aby się stali podobni do obrazu Syna jego, a On żeby był pierworodnym pośród wielu braci; a których przeznaczył, tych i powołał, a których powołał, tych i usprawiedliwił, a których usprawiedliwił, tych i uwielbił". Jest to proces, który Bóg rozpoczął i w trakcie którego we wszystkim działa ku dobremu. Każdy szczegół naszego życia składa się na to wychowanie. O żadnym z nich nie można powiedzieć, że jest niepotrzebny. To, gdzie pracujemy, gdzie mieszkamy, z kim i przez ile czasu się spotykamy, to wszystko dla wierzącego jest potrzebne i celowe w Bożym procesie wychowywania. Bóg bowiem określa drogę naszego życia i współdziała we wszystkim ku dobremu, bo Jego celem jest, aby wykształtować w nas obraz Pana Jezusa. On przeznaczył nas do tego, byśmy stali się podobni do obrazu Syna Jego i tego procesu w naszym życiu pilnuje.
Zwróćcie uwagę, do czego jesteśmy przeznaczeni! To aż się w głowie nie mieści. My, takie mizeroty, jesteśmy przeznaczeni przez Boga do tego, żebyśmy byli podobni do Chrystusa Pana, Syna Bożego! Jeśli Duch Boży w nas mieszka, jeżeli jesteśmy w Chrystusie, to Bóg w nas realizuje swój plan, który ma na celu jedno – byśmy się wszyscy stali podobni do obrazu Jezusa Chrystusa, a On żeby był pierworodny pośród wielu braci. Cóż to będzie za wspaniały finał, gdy staniemy przed Nim i gdy okaże się to, co jest napisane w liście Jana: „Patrzcie, jaką miłość okazał nam Ojciec, że zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi i nimi jesteśmy. Teraz dziećmi Bożymi jesteśmy, ale jeszcze się nie okazało, czym będziemy. Ale wiemy, że gdy się objawi, będziemy do niego podobni…” [1Jn 3,1-2]. Cóż za wspaniała przyszłość nas czeka!
Jakkolwiek się dzisiaj czujemy, jakkolwiek myślimy o sobie, jakikolwiek zły mamy obraz samego siebie i jak marnie widzimy swoje szanse na przyszłość, jeśli tylko jesteśmy w Chrystusie, to będziemy do Niego podobni. On to sprawi, nie my. On współdziała we wszystkim ku dobremu. On każdej sytuacji użyje w naszym życiu, aby stało się to faktem. Gdy człowiek zaczyna od tej strony obserwować swoje życie, to życie się robi ciekawe, bo choć nie wiemy, co jutro będzie, to możemy być pewni, że na końcu okażemy się podobni do Jezusa Chrystusa. Nasze życie może być i jest ekscytujące, jeśli tylko jest życiem wiary.
Ostatni fragment tego rozdziału wyraża głębokie, oparte na mocnym fundamencie, przekonanie o trwałym związku prawdziwego chrześcijanina z Bogiem. Naprawdę nic nie może oddzielić od miłości Bożej tego, kto znalazł się w Chrystusie. „Cóż tedy na to powiemy? Jeśli Bóg za nami, któż przeciwko nam? On, który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale go za nas wszystkich wydał, jakżeby nie miał z nim darować nam wszystkiego?” Bóg ma umiłowanego Syna. Byli razem w wiekuistym Królestwie Bożym i cieszyli się chwałą, ale Bóg zapragnął, żeby do tego towarzystwa dołączyć ciebie i mnie, miliony zbawionych ludzi. Bóg zapragnął społeczności z nami. To nam się w głowie nie mieści, ale Jemu właśnie się tak upodobało. Ażeby to osiągnąć, On swojego Syna wydał na śmierć. To jest dowód, który zbija z nóg, a właściwiej, stawia na nogi tego, kto już leżał myśląc, że nie ma dla niego żadnych szans.
Jeśli Bóg własnego Syna nie oszczędził, „ale go za nas wszystkich wydał, jakżeby nie miał z Nim darować nam wszystkiego? Któż będzie oskarżał wybranych Bożych? Przecież Bóg usprawiedliwia” [w. 32-33]. Nie oskarża się kogoś, jeśli wiadomo, że ten, przed którym się go oskarża, go kocha. Jeżeli jakaś siostra bardzo faworyzuje swoją córkę, to nie przyjdę do tej siostry i nie będę mówił o jej córce złych rzeczy, bo mi zabroni tak o niej mówić. Nie idzie się do szefa, żeby nadawać na jego ulubionego pracownika, bo można samemu wylecieć z pracy. Jeśli Bóg umieścił nas w Chrystusie i przez to jesteśmy mili w Jego oczach, to któż będzie nas oskarżał? Jakie oskarżenie może wywrzeć wpływ na Boga, gdy On patrzy na nas i widzi nas w Chrystusie. Żadne.
„Któż będzie potępiał? Jezus Chrystus, który umarł, więcej, zmartwychwstał, który jest po prawicy Boga, Ten przecież wstawia się za nami. Któż nas odłączy od miłości Chrystusowej? Czy utrapienie, czy ucisk, czy prześladowanie, czy głód, czy nagość, czy niebezpieczeństwo, czy miecz? Jak napisano: Z powodu ciebie co dzień nas zabijają, uważają nas za owce ofiarne. Ale w tym wszystkim zwyciężamy przez tego, który nas umiłował. Albowiem jestem tego pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani potęgi niebieskie, ani teraźniejszość, ani przyszłość, ani moce, ani wysokość, ani głębokość, ani żadne inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Bożej, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” [w. 34-39].