Czy Afryka to również moja sprawa? Drukuj Email
Autor: Sokół Bartosz   
czwartek, 14 czerwca 2012 00:00

Ewangelista Filip oglądał w Samarii potężne Boże poruszenie. Ponadnaturalne cuda potwierdzały Ewangelię, a radość rozprzestrzeniała się niczym pożar po kolejnych ulicach miasta. Bóg nawiedził to miejsce w szczególny sposób, wybierając Filipa jako przedłużenie samego siebie.

Jestem przekonany, że Samaria potrzebowała chrześcijańskich przywódców i pracowników. Owce oczekiwały pasterzy, a uczniowie nauczycieli. Jednak pośród tych oszałamiających znaków i manifestacji Bożej mocy, Filip usłyszał: Udaj się na pustynną drogę! (Dz 8,26)

Gdybym był w jego skórze, pomyślałbym: Co?! Pustynna droga? Boże, czy nie wiesz, że mamy tutaj wystarczająco dużo pracy dla kilkudziesięciu misjonarzy? Dzięki Bogu, Filip był daleko dalej w swojej podróży posłuszeństwa niż ja i powstawszy, poszedł. Być może niektórzy szeptali po kątach: Filip jest nierozsądny! Czy nie wie jak ważna jest jego obecność w mieście? W jakim celu udaje się tam, gdzie nie zwykł zaglądać nawet pies z kulawą nogą? Obawiam się, że niektórzy spośród nas również zadają takie pytania. Często nie widzimy sensu w dalekich podróżach, widząc jak nasze miasta i wsie umierają z powodu braku Ewangelii. Myślałem podobnie, patrząc na niektórych misjonarzy z maskowaną starannie podejrzliwością. Obawiałem się, czy aby nie ubierają pasji przygody i tęsknoty za podróżowaniem w misyjne szaty Ewangelii, aby zyskać trochę grosza i uspokoić sumienie. Nie wiedziałem jednak, że gdzieś tam na zapomnianej, pustynnej drodze jakiś człowiek mówił ze smutkiem: Nie rozumiem tego, co czytam i nie ma nikogo, kto mógłby mi to wyjaśnić... (Dz 8,31) Nie wiedziałem, że Bóg słyszał ten szept i pasterskim sercem kochał zagubioną owcę. Etiopczyk nie był wart mniej niż Samaria. Niebo nie raduje się z pokutujących miast, ale z pokutującego grzesznika! Filip stał na ulicach Samarii, oglądając nawracające się tłumy, a chwilę później siedział na wozie, głosząc Ewangelię nawracającemu się człowiekowi. I to drugie zadanie wcale nie było mniej ważnym niż pierwsze. Etiopczyk na pustynnej drodze poruszył Boga na tyle mocno, że posłał swojego anioła, aby wyprowadził namaszczonego ewangelistę z pokutującego miasta. Czy nie jest z nami coś nie tak, jeśli nie podzielamy Bożych uczuć?

Będąc ostatnio ponad 2000 km od domu, spotkałem na ulicy pewną młodą, uśmiechniętą i pewną siebie kobietę. Głosiłem jej Ewangelię, podkreślając, że Chrystus jest jedyną drogą zbawienia. Jakież byłe moje zdziwienie, gdy nieoczekiwanie wyznała: Jestem śmiertelnie chora i wkrótce umrę. Szukałam czegoś, co pozwoliłoby mi właściwie przeżyć ostatnie dni. Gdy w tym głośnym, uczęszczanym parku, mogłem modlić się o jej życie, zrozumiałem znów, że Bóg widzi każdego poszukującego Etiopczyka, pragnąc przekazać mu wieść o Jezusie.

Drogi czytelniku, jeśli słyszysz wezwanie, by pójść – idź na pustynną drogę. Jeśli nie – wyposaż tych, którzy pójdą. Przed nimi długa, trudna i wyczerpująca podróż. Nie wszyscy spośród nas zejdą do studni, ale wszyscy powinni trzymać linę. Powinniśmy pytać za każdym razem: W jaki sposób pomogłem wyruszającemu właśnie Filipowi?