Luksusowy samolot Niebiańskich Linii Lotniczych?
Pomijając wątpliwość związaną ze słabym umocowaniem w Piśmie Świętym idei skupiania się na Duchu Bożym oraz zakładając optymistycznie, że autor miał na myśli po prostu skupienie swojego życia na Bogu, należy zadać zasadnicze pytanie: czy rzeczywiście poprzez skupienie się na Bogu wsiadamy na pokład luksusowego samolotu Niebiańskich Linii Lotniczych, wnosząc się bez trudu ponad pustynne burze codzienności? W celu uniknięcia przykrego rozczarowania, powiedzmy sobie wprost - życiowe burze obecne są w życiu wierzących w takim samym stopniu, jak w życiu niewierzących. Potrzeba niezwykle giętkiej wyobraźni, aby wykreować w swoim umyśle alternatywną rzeczywistość, w której chrześcijanie oglądają choroby jedynie przez wizjer pancernych drzwi wiary, ciesząc się przy tym niesłabnącą stabilnością finansową i zadziwiającą absencją problemów. Albo zupełnie straciłem kontakt z rzeczywistością, albo też - z nieznanych mi dotąd przyczyn - nigdy nie zbliżyłem się nawet do kościoła, w którym skupienie się na Duchu Świętym produkowałoby takich posągowych poskramiaczy rzeczywistości. Mam nieodparte wrażenie, że teologia, która rzuca wyzwanie faktom, ryzykuje haniebną ucieczkę w meandry fałszywych konkluzji. Jedną z nich wydaje się być następująca logiczna konsekwencja: skoro skupienie się na Duchu Bożym gwarantuje wolność od kryzysów finansowych, to obecność kryzysów finansowych świadczy o braku skupienia na Duchu Bożym, nieprawdaż? Zależność ta musi być jednak naprawdę bardzo subtelna, skoro nie dostrzegł jej nawet sam apostoł Paweł (z grzeczności nie wypada przypisać tego przeoczenia osławionym problemom ze wzrokiem).
Skrajne ubóstwo i niezwykła radość
Apostoł narodów nie tylko nie nawołuje żyjących w “skrajnym ubóstwie” i wśród “licznych utrapień” zborów macedońskich do większego skupienia się na Duchu Bożym, ale nawet wskazuje je jako przykład godnej naśladowania postawy (2 Kor 8,1-7). Skąd zatem “niezwykła radość” tych ludzi, jeśli nie potrafili skupić się na Duchu? Cóż, załóżmy, że rzeczywiście nie mieli dość wiary, aby przenosić góry ubóstwa i usuwać nieprzychylność społeczeństwa. Jak wytłumaczyć jednak przypadek Szczepana? Załóżmy na chwilę, że skupienie na Duchu Bożym rzeczywiście gwarantuje każdemu wierzącemu aktywację antychorobowej tarczy. Dlaczego Bóg nie uzdrowił zatem poszarpanego kamieniami ciała Szczepana? Czy nie nadążał za lecącymi kamieniami? Czy kamieni tych było zbyt wiele? Czy antychorobowa tarcza nie obejmuje z niewiadomych przyczyn mechanicznych uszkodzeń ciała? A może Szczepan - pełen łaski i mocy, czyniący cuda i znaki wielkie wśród ludu - nie miał wystarczająco dużo wiary, by zostać uzdrowionym (mając jednak dość wiary, by ujrzeć wizję Bożej Chwały)? Jak to możliwe, że Bóg przeoczył taką sposobność okazania ojcowskiej miłości Szczepanowi i jednoczesną możliwość manifestacji swojej wielkiej mocy przed zadeklarowanymi wrogami rodzącego się chrześcijaństwa? Cóż, najwyraźniej gwarancja ledwie muśnięcia przez życiowe burze, nie obejmuje ledwie muśnięcia przez lecące kamienie.
Świat rozbity jak potłuczona szklanka
Nie wierzę, zupełnie nie wierzę, w ponadnaturalny parasol chroniący chrześcijanina przed powszechnymi skutkami upadku pierwszych ludzi. Ostatecznym dowodem na poparcie tej tezy jest niezmienne istnienie fizycznej śmierci, której podlegają zarówno najbardziej sceptyczni, jak i najbardziej wierzący. Żyjemy w zdeformowanej rzeczywistości, w świecie rozbitym jak potłuczona szklanka. Skutki tej katastrofy przenikają każdą sferę życia - oddychamy przecież skażonym powietrzem, w społeczeństwie zorganizowanym w niedoskonały sposób przez zniekształconych moralnie ludzi. Spoglądamy na to wszystko z perspektywy pozbawionej poznawczej pewności, oczami umysłu, który widzi słabiej, niż potrzebowałby widzieć. Chodzimy po ziemi w psujących się ciałach, zamknięci w potrzasku kurczącego się czasu. Czy chrześcijaństwo oferuje zatem ucieczkę z Korei Północnej ludzkiej egzystencji za pomocą wydrążonego pod ziemią tunelu Ewangelii? Nie sądzę. Nie uciekamy od upadłej rzeczywistości w świat wyimaginowanej ochrony przed bólem, ale stajemy naprzeciw niej z orężem wiary w nadchodzące odnowienie i z tarczą obietnic wieczności. Wierzymy w zmartwychwstanie ciał, w nadchodzące odkupienie, w ostateczne wypełnienie historii w ramach nadchodzącego Królestwa Bożego. Ewangelia nie zmienia więc naszych okoliczności (nadal nie wiemy, cierpimy, chorujemy, umieramy) - zmienia natomiast umysły.
Kruchość istniejącej rzeczywistości obróci w proch nasze ciała, nawet jeśli w przeszłości doświadczyły one cudu. Łazarz powrócił pewnego dnia do opustoszałego grobowca, a wyschniętą ziemię raz jeszcze użyźniły łzy żałobników. Wszystkie cuda, które uczynił Jezus zanurzyły się ostatecznie w głębinach upadłej rzeczywistości. Cudownie nakarmieni znów byli głodni, a uzdrowieni chromi znów nie mogli podnieść się z łóżka. Misja Chrystusa nie była zorientowana wokół permanentnego uleczenia zepsutego świata, lecz raczej wokół przedstawienia dowodów na to, że jest w stanie to uczynić i kiedyś to uczyni. To dlatego miliony chrześcijan straciły życie podczas obu wojen światowych, a tysiące innych podczas wielu katastrof naturalnych naszych czasów. Lotnicze bomby nie omijały domów nawet najbardziej wierzących naśladowców Jezusa, a tsunami nie czyniło korytarzy pozwalających na ich oszczędzenie. Biblia w kieszeni żołnierskiego płaszcza nie gwarantowała ochrony przed zabłąkanymi kulami, a gorące modlitwy bliskich zamieniały się czasami w szloch po nadejściu kondolencji z ministerstwa obrony. Czy rzeczywiście od dramatu tamtych dni minęło wystarczająco dużo czasu, aby kolejne pokolenia konstruowały teologiczne konstrukcje powodzenia wbrew najpowszechniejszym doświadczeniom swoich dziadków?
Jestem przekonany, że taka wizja chrześcijaństwa, w której człowiek - dzięki intensywności wysiłków duchowych - usuwa niedogodności codziennego życia, przypomina teologiczny domek z klocków lego rozłożony na wspólnym kocu podczas rodzinnego pikniku - przyjemnie pobawić się nim w wolnym czasie, jednak nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie próbował schronić się w środku przed nadchodzącą burzą. Ta iluzoryczna konstrukcja świata, w ramach której ból ledwie muska wierzących, prędzej czy później rozsypie się z hukiem pod naporem życiowych okoliczności. Jeśli o mnie chodzi, zamierzam mieszkać w solidnym domostwie tradycyjnej, chrześcijańskiej teologii, zapraszając do niego wątpiących i nieprzekonanych. “Wiemy bowiem, że jeśli ten namiot, który jest naszym ziemskim mieszkaniem, się rozpadnie, mamy budowlę od Boga, dom w niebie, nie rękoma zbudowany, wieczny.”
Bóg nigdy nie obiecywał świadczenia stałej usługi konserwatorskiej w stosunku do ziemskiego namiotu - obiecał coś znacznie większego.