Maj na przemian deszczowy i upalny ogłaszał wszem i wobec, że już niedługo wakacje. Wszyscy odliczali dni i cieszyli się perspektywą końca roku szkolnego. Wszyscy z wyjątkiem mnie. Bo właśnie w maju zdałam sobie sprawę z tego, że przed wyczekiwanymi wakacjami muszę się zmierzyć z jeszcze jednym wyzwaniem, czterodniową wycieczką do Trójmiasta z moją klasą – z trzecią gimnazjum. Wcześniej pochłonięta bieżącymi sprawami, nie zaprzątałam sobie tym głowy – „jeszcze jest dużo czasu”, myślałam. W maju przeraziłam się, kiedy zorientowałam się, że wycieczka jest tuż, tuż. Czułam się do niej kompletnie nieprzygotowana. Wkładałam w uczenie całą siebie i po dziewięciu miesiącach roku szkolnego byłam już całkiem wyczerpana. Na dodatek obezwładniało mnie uczucie zniechęcenie – mojej klasie oddałam całe serce, a jednak wydawało się, że jakkolwiek bym się nie starała, nie potrafię ich zadowolić. Nieustannie wysłuchiwałam pretensji o wszystko i do wszystkich. Wychodząc z godzin wychowawczych czułam się tak, jakbym zeszła z ringu, a ktoś porządnie mnie na nim obił. Z jednej strony chciałam dawać im przestrzeń do dzielenia się swoimi odczuciami, uzewnętrzniania tego, co dusili w sobie. Z drugiej, nie miałam siły na wysłuchiwanie tych ciągłych pretensji i roszczeń. W rzeczywistości kochałam warunkowo. Dawałam całą siebie i chciałam, aby moim wychowankowie to docenili i odwzajemnili… Niestety, ciągle spotykał mnie zawód.
I właśnie w takim stanie zmęczenia, zniechęcenia i rozczarowania miałam spędzić z nimi cztery dni na wycieczce. Wydawało mi się, że przekracza, to moje siły. Na dodatek ogarnął mnie paraliżujący strach i oczami wyobraźni widziałam różne czarne scenariusze, przebiegu naszej wycieczki. Większość znajomych tylko podsycała te obawy, dając mi do zrozumienia, że szaleństwem było decydować się na tę wycieczkę… I wtedy dostałam smsa: „’Stop holding on and just be held…’ Boża moc i siła najpiękniej objawia się w naszych słabościach…”
Peace rules the day when Christ rules the mind (Pokój wypełnia dzień, kiedy Chrystus rządzi umysłem)
Przez dwa lata bycia wychowawczynią gimnazjalistów zawsze się o nich bałam. Bałam się, że coś narozrabiają, że podpadną dyrekcji i innym nauczycielom, że coś im się stanie na wycieczkach. „Pani się ciągle o nas boi”. Ten strach powodował, że ciągle kurczowo trzymałam ich w swoich rękach, ciągle kontrolowałam, nawet bardziej, niż powinnam, czasami traktowałam jak małe dzieci… Poruszona treścią smsa, postanowiłam oddać ich, moje relacje z nimi i cały nasz wyjazd w Boże ręce.
„Nie troszczcie się o nic, ale we wszystkim w modlitwie i błaganiach z dziękczynieniem powierzcie prośby wasze Bogu. A pokój Boży, który przewyższa wszelki rozum, strzec będzie serc waszych i myśli waszych w Chrystusie Jezusie.”
Od tego momentu, w szkole, na klasowym ognisku z okazji Dnia Dziecka i później na czterodniowej wycieczce doświadczałam niesamowitej rzeczywistości powyższego wersetu. Nawet wtedy, gdy w obcym mieście potrzebna była wizyta u chirurga na pogotowiu i u pediatry na SORze, byłam spokojna i pełna ufności, że Bóg wszystko trzyma w swoim ręku. Wewnętrzny pokój sprawiał, że widziałam wszystko w jasnych barwach i mogła dać duży kredyt zaufania moim uczniom. A oni… odwdzięczyli się w najwspanialszy sposób. Zadziwiali mnie na każdym kroku. Nie miałam z nimi żadnych problemów, zachowywali się wzorowo, wykazywali niesamowitą odpowiedzialność, dojrzałość i wysoką kulturę osobistą. Ujmowali mnie swoją uprzejmością i niesamowitą troskę o mnie. Było mi z nimi bardzo dobrze. Spędziliśmy razem wspaniały czas. Bardzo mocno się z nimi zżyłam i nie chciałam wracać. nie chciałam, aby ten nasz wspólny czas się skończył.
Czynić dobrze nie ustawajcie
Kilka dni po powrocie, pewnego wieczoru natrafiłam w swojej Biblii na werset: „A czynić dobrze nie ustawajcie, albowiem we właściwym czasie żąć będziecie bez znużenia”(Gal. 6:9). Długo wpatrywałam się w ten werset. Obok niego znajdował się duży narysowany wykrzyknik i napis: „Listopad 2015, III gim.”. Zaczęłam wracać pamięcią do tamtych dni. Właśnie wtedy po różnych nieprzyjemnych sytuacjach, słyszałam, że powinnam przestać się przejmować moją klasą, przestać być dla nich dobrą… Nie potrafiłam. Czułam przemoże wewnętrzne pragnienie, by okazywać im miłość; miłość Chrystusa, miłość, która powoduje, że zło dobrem się zwycięża. Słysząc dookoła wręcz odwrotne rady, w powyższym wersecie odnalazłam zachętę i jedyne utwierdzenie, że robię dobrze. Postanowiłam, że mimo wszystko będę nadal okazywać im miłość. Zanotowana data miała mi przypominać o mojej decyzji i w chwilach bezsilności motywować, gdyż okazywanie miłości było częściej kwestią decyzji niż uczuć. Popełniłam wiele błędów. Najpierw uczyłam się, że kochać trzeba mądrze, potem, że miłość nie polega na kochaniu warunkowym… Jednak, cały czas chciałam okazywać im tę miłość i w myśl słów apostoła Pawła „nie dać się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężać” (Rzymian 12:21). I nagle wpatrując się w napis na marginesie mojej Biblii, zdałam sobie sprawę, że w ostatnim miesiącu roku szkolnego werset, na którym się oparłam w listopadzie, wypełnił się ze swoją obietnicą:
„A czynić dobrze nie ustawajcie, albowiem we właściwym czasie żąć będziecie bez znużenia”(Gal. 6:9).