Gdy skłaniasz kolana |
Autor: Świątkowski Waldemar | |||
sobota, 11 stycznia 2014 00:00 | |||
Nastały czasy słabego, miernego chrześcijaństwa. Dzisiejsi chrześcijanie to ludzie słabej wiary, szybko poddający się zwątpieniu, rozczarowaniu rzeczywistością, często kompletnie załamani i bez nadziei. Powodów tego jest wiele, ale na czoło wysuwają się dwa:
- permanentny brak modlitwy. Poddajcie się Bogu, przeciwstawcie się diabłu… (Jak. 4, 7) W świecie nas otaczającym grzech jest wszechobecny, natarczywy i zachwalany przez zdecydowaną większość. Nie traktowany jako występek, lecz... przyjemność! Nawet najbardziej ohydne grzechy, szczególnie w dziedzinie seksualnej, są promowane, pochwalane i dlatego powszechne. W dziedzinie mamony – większość goni za pieniądzem, łamiąc wszelkie moralne zasady. Ludzie przyłapani na oszustwach i malwersacjach ścierają bez drgnienia powiek wstyd ze swojej twarzy, wystawiając oblicze harde, butne i bezwzględne. Inna dziedzina – małżeństwo. Tu krajobraz wygląda jak miasto po przejściu potwornego kataklizmu. Wszystko porozwalane i zdemolowane. Ludzie w wieku 30 lat mają już za sobą rozerwane małżeństwo i często żyją w drugim, trzecim konkubinacie. Kiedy przychodzą do urzędu w sprawie pomocy socjalnej i składają informacje o swojej rodzinie, to nierzadko okazuje się, że pierwsze dziecko jest z pierwszego małżeństwa, drugie z byłym, a najmłodsze z obecnym konkubinem. I ani krzty wstydu na obliczu. Ot, tak po prostu wyszło... Aby żyć w tak zepsutym świecie i nie zostać splamionym przez grzech, trzeba ciągle być w stanie najwyższego czuwania i chodzić w tym świecie tak, jakbyśmy byli na ogromnym polu minowym. Ale komu chce się tak żyć? Zamiast ciągłego napięcia i czuwania – wybieramy luz i relaks. Siadamy więc bez większego zastanowienia przed telewizorem, oglądając rewię wyniosłości, bezwstydu, wulgarności. Po takich seansach uciekamy w myślach w ciemne zaułki ludzkich pożądliwości, pobudzonych do życia przez oglądanie zmysłowości i rozpusty. Nie gasimy powstającego w sercu pędu do wygodnictwa i komfortu, nie odrzucamy pragnień o dostatku i dorównaniu innym, bo i niby dlaczego? Świeci nam blichtr świata, więc go pożądamy. Taki styl życia niechybnie prowadzi do splamienia się brudem świata. Nie sporadycznym upadkiem czy chwilowym zabrudzeniem szat – lecz ciągłym brudem. Prowadzi to do oziębłości duchowej i letniego, czyli haniebnego chrześcijaństwa. Ale ty, gdy się modlisz, wejdź do komory swojej… (Mat. 6, 6) Drugim powodem chrześcijańskiej biedy jest brak modlitwy. Lud Boży bez modlitwy – to martwy lud. Jest to fakt, który szokuje i obezwładnia normalnego chrześcijanina. Najbardziej mizerna (często wprost kompromitująca) część nabożeństwa to chwila modlitwy. Kazanie jest, bo odpowiada za to pastor, śpiew jest, bo odpowiada za to grupa uwielbiająca, lecz gdy dochodzi do modlitwy, za którą odpowiadamy wszyscy w równej mierze – serce zaczyna płakać! Nikt nie chce się modlić! Tak, nie chce! Przyczyną nie jest to, że ktoś nie umie albo nie może. Po prostu – nie chce! Nie chce podziękować za to, co otrzymał od Pana – bo albo zachowuje się jak tych dziewięciu trędowatych, albo faktycznie nie ma żadnej społeczności z Bogiem i dlatego nie ma za co dziękować. Tym bardziej – nie chce zanosić błagania do Boga za sobą, za innymi. Nie chce wołać za potrzebami braci i sióstr, nie chce modlić się o pastora, o kaznodzieję, diakona, o młodzież. Ma inne ważne cele – dom, samochód, nowe ciuchy, nowy makijaż, wypad na dyskotekę lub do kina. Modlitwa na nabożeństwie to ważna, lecz niewielka część życia modlitewnego chrześcijanina. Zasadniczy ciężar modlitwy – to komora modlitewna. Każdy przyzwoity chrześcijanin ją ma. Komora modlitewna to spokojne i ciche miejsce, a także wydzielony i poświęcony modlitwie czas. To miejsce, gdzie „zamykasz drzwi za sobą” i przebywasz sam na sam z Bogiem. To nie tylko pożytecznie spędzony czas, ale przede wszystkim – piękna chwila! Rozmowa na osobności ze swoim Bogiem! Wylanie serca przed Panem i otrzymanie Jego błogosławieństwa. Czas pytań i... Bożych odpowiedzi. Czas walki, ale również czas zwycięstwa. Czas mówienia, ale i słuchania. Z komory możesz wyjść tak samo posilony jak z błogosławionego nabożeństwa. Mieli swoje komory wszyscy Boży mężowie, bez wyjątku. Miał ją Mojżesz (namiot poza obozem), Job, Daniel, Dawid, mieli prorocy. Miał ją przede wszystkim nasz Pan i Zbawiciel – Jezus Chrystus. Chodził tam codziennie! To stamtąd brała się Jego siła i mądrość. Tak – pomyśl o tym! Nie przyniósł „zapasów” siły i mądrości z Nieba – otrzymywał je w modlitwie. Tym samym wskazał nam sposób na to, jak posiąść siłę i mądrość. Czy masz swoją komorę modlitewną? Kiedy do niej idziesz? Wtedy, gdy życie już tak cię przyciśnie, że nie możesz sobie miejsca znaleźć? O, wtedy prawdopodobnie nie jesteś w komorze, lecz „nad brzegami obcej rzeki”, w... niewoli (por. Ps. 137)! Kilka słów o tym, co przeszkadza, a nawet udaremnia stworzenie komory modlitewnej . Komora to nie tylko wydzielony kąt w domu. Komora Dawida – to pastwiska Judei. Komora Jezusa – to puste miejsce na górze, w dolinie, na uboczu. On nie miał własnego domu... Stworzenie komory wiąże się nie tyle z wydzielonym kątem, co ze zmianą życia i zmianą wartości. Nie zbudujesz komory, nie zmieniając życia! Czy można, na przykład, wstać po godzinnej „sesji” przed telewizorem i pójść „do komory”? Absurd! Czy można iść do komory, gdy naoglądamy się ohydy serwowanej przez świat? Czy pójdziesz do komory po oglądnięciu sceny erotycznej lub obejrzeniu show na pół rozebranej „gwiazdy”? Nie pójdziesz, bo są to dwa różne światy! To wiele wyjaśnia, jeśli chodzi o problem braku modlitwy, a tym bardziej braku komór modlitewnych. Dlaczego nie mamy komór modlitewnych? Czy dlatego, że nie mamy potrzeb, nie mamy problemów? Nie – jest ich bardzo wiele. A więc dlaczego? Bo ugrzęźliśmy w świecie! I świat nie wpuszcza nas do komory. Jeśli serce i myśli są zanieczyszczone grzechem – komora nas odstrasza, a nie zachęca. Wtedy zamiast do komory chce się biec na Golgotę, pod krzyż Zbawiciela, by doznać oczyszczenia. Życie wielu chrześcijan składa się z dwóch rzeczy: brudzą się ciągle w świecie i... wędrują pod krzyż. Jeśli taka „wędrówka” trwa dłuższy czas, zauważamy, że coraz łatwiej jest im zgrzeszyć, a coraz trudniej zdobyć się na prawdziwą pokutę. Wyznanie kolejnego upadku staje się nawykiem i zwykłą „grzecznościową” formą. Wyznają pospiesznie swój grzech i szybko wracają na swoje podwórko, nie czekając na słowa Jezusa. Wolą nie słyszeć radykalnego: idź i odtąd już nie grzesz (Jan 8, 11b). Na nabożeństwo idą po to, by znowu posłuchać o łasce, która ciągle i bez problemu przebacza. Potem wracają do domu, by przy pierwszej okazji potknąć się i zanieczyścić serce, bo ani na myśl im nie przyjdzie zaprzeć się siebie i odwrócić od grzechu. Dlatego „tania łaska” jest dzisiaj tak popularna, garną się do niej tłumy. Ten, kto głosi tanią łaskę, wyrażaną w słowach „wszystko – za nic” (wszystko od Boga, a nic od siebie), szybko pnie się do góry, zdobywając uczniów i... pieniądze. Czy masz swoją komorę modlitewną? Jak często w niej przebywasz? Jeśli ciężko ci ją zbudować – zmień sposób życia. Nie na darmo Pan Jezus uczył, że nikt nie może dwom panom służyć (Mat. 6, 24a). Musisz oddzielić się od świata! Stań po stronie Boga i idź wiernie za Nim. Tylko za Nim! Uwierz – czas spędzony w komorze modlitewnej nie będzie obowiązkiem, lecz radością! Nie będziesz próżny i pusty. Królestwo Boże zyska wiernego sługę, a ty sam znajdziesz pełnię życia i doznasz prawdziwego pokoju i radości. Niech Cię Pan, Bóg, prowadzi!
|