Małość potężnych posągów
Dlaczego Bóg nie chciał, by ludzie tworzyli przedstawiające go obrazy? Bo widział własny. Syn towarzyszył mu na ścieżkach bezczasu, nie pozwalając nigdy zapomnieć jak wielki jest Bóg. Gdy Ojciec spoglądał później na dzieła rzemieślników i potężne posągi stojące u bram pogańskich świątyń, oburzała go ich przeraźliwa małość. Sfrustrowani, ograniczeni i podatni na ludzką manipulację bogowie umysłów byli tak karkołomną karykaturą Syna, że właściwie trudno było rozpoznać w nich choćby daleki zarys jego wspaniałości. Stworzeni na obraz upadłych ludzi, nie potrafili wznieść się ponad ich ograniczenia. To ojcowska gorliwość o chwałę Syna “burzyła ołtarze, tłukła pomniki i wycinała święte drzewa” (V Moj 7,5). Bo Syn był zawsze większy. Większy niż nordycki Thor, który zwykł wpadać w pułapki zastawione przez przeciwników. Większy niż egipski Ra, przybierający niekiedy postać żuka toczącego przed siebie kulkę gnoju. Większy niż najwyższy aztecki bóg-słońce Huitzilopochtli, który musiał żywić się drgającymi sercami zabijanych ludzi, aby magazynować siłę potrzebną do codziennego wędrowania po niebie. Większy niż Zeus, pochłonięty bez reszty walką o władzę i strachem przed jej utratą. Bóg spoglądał na te wszystkie obrazy, a całe jego jestestwo wołało: “Mój Syn jest większy! Większy!”
Chrystus ogłosił koniec bałwochwalstwa
Apostoł Paweł stwierdził, że “wszyscy zgrzeszyli i brak im chwały Bożej” (Rzym 3,23). Jakiegokolwiek boga powoła człowiek do istnienia mocą własnej wyobraźni, nigdy nawet nie zbliży się do zobrazowania rzeczywistej chwały Bożej. Dopóki Chrystus nie zapłakał w betlejemskim żłobie, wszystkie ołtarze musiały być siłą rzeczy zbyt niskie, pomniki zbyt małe, a malowidła zbyt ubogie. Jedynie on - jako “obraz niewidzialnego Boga” - mógł stać się pełnym “odblaskiem chwały” i “odbiciem Bożej istoty” (Hebr 1,3). Chwała Boża, utracona przez ludzkość w wyniku grzechu, zajaśniała znów “na obliczu Chrystusowym” (2 Kor 4,6). Jezus Chrystus uczynił religiom dokładnie to, co elektryczność lampom naftowym - ogłosił ich koniec. Wstąpił na scenę historii jako jedyny pośrednik między Bogiem i ludźmi, ogłaszając się tym, kogo sobie zawsze nieudolnie wyobrażano.
Jak wielki był Chrystus!
Wielkość Boga polega na tym, że jest zawsze większy. Wszystko w nim jest większe niż cokolwiek poza nim. Charles Spurgeon stwierdził kiedyś, że w Bogu nie ma nic małego. Niezwykłe. Bóg-człowiek chodził po ulicach Jerozolimy jako oddychający manifest boskiej wielkości, burząc z pasją wszystkie małe i beznadziejnie ubogie wyobrażenia ludzkości. Kto będzie w stanie wykazać, że można wyobrazić sobie kogoś większego niż syn żydowskiego cieśli? Kto namaluje osobowość bardziej integralną niż ta? Chrystus każdym swoim czynem ogłaszał, że Bóg jest większy niż myśleliśmy, że jest. Nie było w nim nic małego. Jego miłość do Ojca przewyższyła wszystko, co kiedykolwiek widział świat, a żadna idea, dla której oddano życie, nie była tak czczona i umiłowana jak ta. Syn nigdy nie postąpił wbrew Ojcu, nawet przez moment nie kochał go mniej niż można byłoby kochać. Intensywność tego uczucia nigdy nie straciła barw świeżości, a zachwyt nigdy nie ustąpił miejsca rozczarowaniu. Wejrzyjmy w umysł Chrystusa, a dostrzeżemy wielką wizję ojcowskiej chwały, ponad którą nie sposób wyobrazić sobie nic większego. Wszystkie -izmy wydają się przy niej kupionymi na pchlim targu zabawkami intelektu, którym nieskończenie daleko do tajemniczej powagi synowskiej miłości. Chrystus nigdy nie doświadczył nawet jednej myśli, która przekroczyłaby bramu umysłu z przyczyn innych niż chwała Ojca. Nigdy nie zatęsknił za czymś, co nie byłoby związane z bijącym dla niego ojcowskim sercem. To ta miłość sprawiła, że potrafił nienawidzić mocniej niż ktokolwiek inny. Czysty ogień namiętności nigdy nie płonął intensywniej niż wtedy, gdy biczem rozpędzał świątynnych handlarzy. To ta miłość zrodziła nienawiść do grzechu, stając się płomieniem, który zapalił świat. Jak wielki był Chrystus! Jego myśli pozostawały krystalicznie czyste, a interpretacje rzeczywistości doskonałe, niesplamione nawet jedną kroplą subiektywizmu. Jego wypowiedzi wznosiły się ponad głowy słuchaczy na silnej konstrukcji niezaprzeczalnej logiki. Daleko mu było do naiwnego idealisty, ze łzami egzaltowanego wzruszenia nucącego marzycielką pieśń o nieosiągalnym raju. Był niezachwianie pewny, konkretny i przekonujący. Gdy wyciągał argumenty, miażdżył oponentów w taki sposób, że po pewnym czasie bali się go o cokolwiek pytać (Łuk 20, 40). Posługiwał się mieczem Słowa z wprawą nieznaną żydowskim mędrcom, z niezrównaną jasnością myśli łącząc z sobą odległe fakty. W kilku prostych przypowieściach zmierzył się z najgłębszymi intuicjami ludzkości, kładąc fundament pod wielki gmach chrześcijaństwa. To tutaj narodziła się nowoczesna nauka i powstały pierwsze uniwersytety. Czy można wyobrazić sobie umysł większy niż ten? Wspaniały Chrystus ogarniał myślą przeszłość i przyszłość, ale nigdy nie przeszkadzało mu to w głębokim przeżywaniu teraźniejszości. Nie wybierał między rozumem a sercem - przeżywał rzeczywistość intensywniej niż ktokolwiek inny, dlatego że rozumiał ją głębiej niż ktokolwiek inny. To dlatego ten człowiek niebiańskiej wizji potrafił usłyszeć - wśród wrzasku zgiełkliwego tłumu - rozpaczliwie wołanie Bartymeusza. To dlatego pozwolił kapać łzom nad grobem Łazarza i pochylił się ze wzruszeniem nad marami młodego człowieka w Nain. Nikt nigdy nie był bliżej Boga niż on, ale prawdą jest również, że nikt nie był bliżej ludzi. Człowiek najwznioślejszej Idei był zarazem najpokorniejszym sługą tych, którzy nigdy jej nie doświadczyli. Nikt przed nim i nikt po nim nie żył tak bardzo tam i tak bardzo tutaj. Zanurzony w Ojcu, a jednak dostępny ludziom. Pochłonięty radością wieczności, a jednak płaczący z płaczącymi wśród ruin czasu. Nie tylko umarł między niebem a ziemią, ale i żył tam przez wszystkie swoje dni. Słuchając głosu Ojca, nie zamknął uszu na wołanie trędowatych, ślepych i ubogich. Był zawsze tam i zawsze tutaj. Niebo nie przysłoniło mu ziemi. Ziemia nie zabrała mu nieba. Jak wielki był Chrystus! Nikt nigdy nie ośmielił się wypowiedzieć potężnego - “któż z was może dowieść mi grzechu?” (J 8,46) - on tak! Niesplamiony wrodzonym ludzkości egoizmem, niedotknięty wszechobecną zarazą pychy, nieobecny w szeregach bałwochwalców! Nigdy nie klęknął przed żadną pokusą, ścinając im głowy zanim zdążyły powtórzyć swoją bezwstydną ofertę. Mówił “nie” wszystkiemu, co nie było ojcowskie z pasją, której dorównywało jedynie “tak” wobec Ojca. To “tak” nie znało żadnych ograniczeń, przekraczając bariery, przed którymi kapitulowali najwięksi duchowi mistrzowie. Doskonały doskonałością, której ludzki umysł nie potrafił nigdy ogarnąć, “był posłuszny, aż do śmierci i to do śmierci krzyżowej”. Wygłosił kazanie na górze, aby później stać się kazaniem na górze. Nigdy nie zaprosił kogoś do drogi, której sam nie przebył. Nigdy nie zażądał ofiary, której sam nie złożył. Nigdy nie polecił nauczyć się czegoś, czego sam nie umiał. Był wszystkim, czym chciał, aby byli inni. Był mistrzem. Jego moc nie znała ograniczeń, czerpiąc nieprzerwanie z sejfów ojcowskiej potęgi. Uciszał burzę z lekkością matki tulącej do piersi płaczące dziecko. Zawieszał na kołku prawa fizyki i z wprawą omijał odwieczne ścieżki natury. Jak wielki był Chrystus! Gdy dotykał trędowatych, zarażał ich życiem - czy ktoś może się z nim równać? Wydawał rozkazy nadziemskim zwierzchnościom, brał do niewoli wszelką niewolę i poprzez śmierć zwyciężał śmierć. Zostawił światu pusty grób, wypełniony po brzegi nadzieją. Tylko on mógł zostać nazwany Lwem i Barankiem, Początkiem i Końcem, Alfą i Omegą, Sługą i Królem, Księciem Pokoju i Wybawicielem, Chlebem i Wodą. Któż może się z nim równać?
Nieporównywalna osobliwość
Można spędzić życie w najstarszych bibliotekach świata, aby znaleźć kogoś, kto choć trochę przypominałby Chrystusa. Można ustawić w jednym szeregu tytanów historii, herosów mitologii i bohaterów swoich czasów. Można przypatrzyć się najwybitniejszym synom Adama i skosztować najsoczystszych owoców z drzewa ludzkiej wyobraźni, a i tak będzie trzeba przyznać, że Chrystus pojawił się na scenie historii jako wielka, nieporównywalna z niczym osobliwość. Dostojny gość, dla którego trzeba było poszerzyć drzwi i radykalnie podnieść sufit, w przeciwnym razie nie zmieściłby się w ciasnej przestrzeni ludzkiej wyobraźni.
Nikt wcześniej nie wymyślił kogoś podobnego do Jezusa Chrystusa, dlatego że nikt nie potrafił wyobrazić sobie kogoś tak wielkiego jak on. Boża wielkość polega na tym, że jest zawsze większy. I chyba o to chodzi w naszym życiu, żeby raz za razem szeptać z wdzięcznością podczas wieczornej modlitwy: “Boże, znów przekonałem się, że jesteś większy niż myślałem, że jesteś.” Bo jakikolwiek obraz Boga widzimy dzisiaj w swoim wnętrzu, jedno jest pewne - Bóg i tak jest większy!
“Niech mówią zawsze: Wielki jest Bóg! Ci, którzy miłują zbawienie twoje.” (Ps 70,5)