Jesteś uczniem, czy tylko zwolennikiem? |
Autor: Mateusz Jakubowski | |||
sobota, 15 stycznia 2011 11:58 | |||
Często się zdarza, że jako ludzie należący do Chrystusa znajdujemy się na chrześcijańskich zjazdach, obozach, misjach czy konferencjach. Zależy nam, aby spożytkować nasz czas nie tylko tak, abyśmy my byli zadowoleni, lecz aby zadowolony był również z tego Bóg. Chcemy jak najwięcej przebywać w zgromadzeniu ludzi świętych, doładować ‘duchowe akumulatory’, spotkać się z Chrystusem i odebrać coś od Niego. Czujemy się dobrze, gdy panuje wokół nas atmosfera Królestwa Bożego. Wiele naszych problemów staje się nagle łatwiejszymi do pokonania, znika strach, lęk i bojaźń. Na chwilę stajemy się mocni. Ale istnieje obawa, że ten czas się skończy. Mówimy: „Panie, dobrze nam tu być! Zostańmy tutaj dłużej! Rozbijmy namioty!” Zdajemy sobie sprawę z tego, że kiedy zjazd czy konferencja skończy się, będziemy niejako zdani już tylko na siebie. Wrócą problemy, obawy, codzienne troski, dlatego chcielibyśmy, aby nasz czas spotkania z Bogiem trwał już na zawsze. Boimy się, ze nie damy rady w życiu z dnia na dzień! Boimy się, że troski tego życia nas przygniotą i nie wydamy właściwego owocu. Skąd się bierze ten strach? Czy jest on czymś właściwym? Jak Bóg reaguje, gdy widzi taką naszą postawę? Ewangelista Jan napisał o Jezusie tak: „I od nikogo nie potrzebował świadectwa o człowieku; sam bowiem wiedział, co było w człowieku.” Ew. Jana 2:25 Jezus zna serca ludzi. Jego oczy potrafią zajrzeć do głębi duszy, przeniknąć wszelkie pozory, przedrzeć się przez wszelką udawaną religijność i zobaczyć, co tak naprawdę czuje człowiek. Kiedy przyszedł na ziemię Jan Chrzciciel, towarzyszyły mu tłumy ludzi, tysiące osób dawało odpowiedź na jego poselstwo i na znak pokuty dawali się chrzcić w wodach Jordanu. Piękny obraz! Cóż za Boże błogosławieństwo! Jakie to wspaniałe przeżycie oglądać tyle ludzi dających posłuch Ewangelii! Jestem przekonany, że każdy z nas byłby niezmiernie zachęcony do pracy dla Pana, gdyby widział taki owoc swojej służby. Czasem trudno o jednego człowieka, który przyjąłby Boga do swojego życia, a Jan ogląda tysiące! Kolejne tysiące stały nieopodal, na brzegach Jordanu, przysłuchując się wieści o Chrystusie. Również w ich sercach Duch Święty wykonywał swoja pracę. Wspaniały widok. Całe niebiosa się radują! Jednak…czy na pewno? „Co wyszliście oglądać na pustyni? Czy trzcinę chwiejącą się od wiatru? Ale co wyszliście oglądać? Czy człowieka w miękkie szaty odzianego? Oto ci, którzy miękkie szaty noszą, w domach królewskich mieszkają. Więc po co wyszliście? Ujrzeć proroka? Owszem, powiadam wam, nawet więcej niż proroka.” Mat. 11:7-9 Jezus odkrywa serce tego tłumu, który wyszedł na pustynię Judzką. Pokazuje prawdziwe intencje ludzi i okazuje się, że w większości wcale nie były one szczere. Przeważająca część Izraelitów nie przychodziła na pustynię słuchać o nadchodzącym Królestwie Niebios. Oni nie byli zainteresowani Bogiem. Ich serca nie zostały przemienione. Ich wnętrze nie należało do Boga. Zebranie tylu ludzi na jednym miejscu jeszcze nie oznacza, że Chrystus zdobył serce ich wszystkich. Większość ludzi wychodziła na brzeg Jordanu, ponieważ Jan był sensacją! Była to rozrywka, sposób na nudę, oderwanie się od swego kramu, targowiska czy codziennych zajęć! Oni nie poszli spotkać się z Bogiem, nie mieli na celu zawrócenie ze swoich złych dróg i powierzenie Bogu swojego życia - na pewno nie tłum, może tylko jednostki! Jezus zna serce każdego człowieka, nawet jeśli jest ono schowane pośród tysięcy innych. Jego oczy przenikają wszystko, w tym obrzydliwe pozory pobożności. „A gdy Jezus powrócił, przyjął go lud; wszyscy go bowiem oczekiwali. A oto przyszedł mąż, imieniem Jair, który był przełożonym synagogi, i padł do nóg Jezusa, i prosił go, aby wstąpił do jego domu, gdyż miał córkę, jedynaczkę, w wieku około dwunastu lat, a ta umierała. A gdy On szedł, tłumy cisnęły się do niego. A niewiasta, która miała krwotok od dwunastu lat i na lekarzy wydała całe swoje mienie, a nikt nie mógł jej uleczyć, podszedłszy z tyłu, dotknęła się kraju szaty jego, i natychmiast ustał jej krwotok. (…) Gdy On jeszcze mówił, nadszedł ktoś od przełożonego synagogi, mówiąc: Umarła córka twoja, nie trudź już Nauczyciela. Jezus zaś, usłyszawszy to, odpowiedział mu: Nie bój się, tylko wierz, a będzie uzdrowiona. (…). A wszyscy płakali i żałowali jej. (…) On zaś, ująwszy ją za rękę, zawołał głośno: Dziewczynko, wstań. I powrócił duch jej, i zaraz wstała, a On polecił, aby jej dano jeść.” Ew. Łuk. 8:40-55 Potężna rzesza ludzi czeka na Jezusa na brzegu Jeziora Genezaret. Wszyscy są tam zgromadzeni, aby Go oglądać i usłyszeć Jego głos. Dlaczego zatem tylko dwoje ludzi zostaje upamiętnionych na kartach Biblii? Dlaczego spośród wszystkich zgromadzonych tylko Jair i chora kobieta odchodzą otrzymawszy Boże błogosławieństwo? Ponieważ ich serca były niepodzielne. Wierzę, że oni przyszli tam tylko w jednym celu: otrzymać uzdrowienie. Wierzę, że oni nie odeszliby od Jezusa, gdyby to się nie stało. Oni nie wyszli na brzeg dlatego, że wszyscy sąsiedzi tam podążali. Oni nie opuścili swoich domów dlatego, że w środku było już nudno. Oni nie przyszli nad wody Tyberiady, bo Jezus był prawdziwą sensacją i materiałem na plotki przez następnych kilka lat! Oni nie podeszli do Jezusa z sercem, w którym byłoby więcej niż jeden cel! Dlatego otrzymali odpowiedź; ich serca zostały dotknięte Bożą mocą i pomimo, że byli w tłumie, to ich wiara stała się skrzydłami unoszącymi ich ponad masy pospólstwa i ludzi przypadku. To nie entuzjazm przywiódł ich do Jezusa. Nie byli oni powodowani żadnymi emocjami, lecz żywą wiarą, która mogła poruszać ręką Boga w ich życiu oraz ich osobistych problemach. Tylko tacy ludzie tworzą historię, tylko tacy ludzie mogą poruszać się w atmosferze Bożej odpowiedzi. Możesz być pośród tłumu i wraz z nim jednym głosem wielbić Boga a w rzeczywistości znajdować się poza Jego realności. „A gdy On jechał, rozpościerali szaty swoje na drodze. Gdy zaś zbliżał się już do podnóża Góry Oliwnej, zaczęła cała rzesza uczniów radośnie chwalić Boga wielkim głosem za wszystkie cuda, jakie widzieli, mówiąc: Błogosławiony, który przychodzi Jako król w imieniu Pańskim; Na niebie pokój I chwała na wysokościach. (…) A gdy się przybliżył, ujrzawszy miasto, zapłakał nad nim, mówiąc: Gdybyś i ty poznało w tym to dniu, co służy ku pokojowi. Lecz teraz zakryte to jest przed oczyma twymi. Gdyż przyjdą na ciebie dni, że twoi nieprzyjaciele usypią wał wokół ciebie i otoczą, i ścisną cię zewsząd. I zrównają cię z ziemią i dzieci twoje w murach twoich wytępią, i nie pozostawią z ciebie kamienia na kamieniu, dlatego żeś nie poznało czasu nawiedzenia swego.” Ew. Łuk. 19:36-44 Jezus wjeżdża do Jeruzalem na oślicy. Wypełniają się zapowiedzi prorockie o długo oczekiwanym Mesjaszu. Ludzie na znak poddaństwa kładą przed Jezusem swoje szaty, wymachują gałązkami palmowymi, skandują: „Hosanna na wysokościach!” Wierzą, że właśnie On wybawi ich spod okupacji rzymskiej. Nazywają Go królem, sadzają Go na tron! Podniecenie wśród tłumu wzrasta, wszyscy są za Jezusem, wszyscy Go kochają i akceptują. Wydawać by się mogło, że syn cieśli dopiął swego: mówił o sobie, że jest Królem, że ma wojsko, że ma do spełnienia misję, że wykupi Swój lud, że przyniósł miecz i ogień. Teraz jest najlepsza okazja, aby objąć panowanie, wzbudzić rebelię i panować nad Izraelem. W umysłach ludzi kładących swe szaty na drodze i krzyczących: „Mesjasz! Król Izraela!” istnieje jedna wizja, jeden obraz: Jezus zsiada z osła i ogłasza się królem! Obejmuje panowanie! Wszyscy Żydzi pójdą za nim! Przecież w tłumie witających panuje cudowna atmosfera, emocje sprzyjają, ludzie przepełnieni są entuzjazmem podążania za Chrystusem! Nic bardziej błędnego…
|