Kobiety sukcesu Drukuj Email
Autor: Donata Maliszak   
wtorek, 26 lutego 2013 12:28

Pracuje w szatni szkoły muzycznej. Miła, sympatyczna, wzbudzająca zaufanie, ale jednocześnie niepozorna i nierzucająca się w oczy. Mówi, że kocha tę pracę, że modliła się o nią długi czas. Prosiła o miejsce, w którym mogłaby rozmawiać z ludźmi, dzielić się z nimi wiarą i nadzieją. I otrzymała to, o co zabiegała. Teraz wiesza kurtki, wyciera zabłoconą – butami mokrymi od śniegu - podłogę, parzy herbatę dla nauczycieli oraz zmarzniętych drogą do szkoły uczniów. Lecz robi również coś więcej: wysłuchuje dzieci, które są rozżalone „niesprawiedliwą” oceną, zawiedzione słabymi postępami w nauce gry na instrumencie lub zasmucone niepomyślnym występem.

Zna także ich bardziej prywatne sprawy: nieudane przyjaźnie, urażone uczucia, problemy w domu. W przytulnym zaciszu szkolnej szatni pociesza zapłakane dziewczynki, które ze swoim żalem chronią się za ścianą kurtek.

Nie zarabia dużo. Tyle, by wystarczyło na skromne życie. Mimo to nigdy nie brakuje jej życzliwości w stosunku do dzieci. Niewielka pensja nie osłabia jej zapału w traktowaniu swojej pracy z powagą i poświęceniem. A największą premią jest zaufanie dzieci i chwile, kiedy ociągają się z powrotem do domu, ponieważ chcą do końca wysłuchać opowieści o tym, jak to Józef został zarządcą Egiptu. Bo uczniowie bardzo lubią opowieści pani Agnieszki i czują się dobrze w jej obecności. Po pewnym czasie również i rodzice nabrali zaufania do tej niezwykłej szatniarki i pozwalają, by ich dzieci spędzały kilka chwil po zajęciach na to, aby poznawać historie z Pisma Świętego.

Kiedy ją spotkałam, nie od razu zrozumiałam, że mam przed sobą kobietę sukcesu. Poszukiwałam wówczas przykładów prawdziwych, wiernych sług Bożych. I nie przyszło mi do głowy, że znajdę jedną z nich w szkolnej szatni. Jednak Boże myśli po raz kolejny okazały się nieco inne niż moje wyobrażenia, stereotypy, oczekiwania.

Drugą taką kobietę, znałam od dawna: cicha i małomówna, wieloletnia nauczycielka szkółki niedzielnej. Czy wyglądała i zachowywała się jak kobieta sukcesu? Absolutnie nie. A jednak nią była!

Tej niedzieli do kaplicy zborowej wszedł młody człowiek. Z uśmiechem rozglądał się dookoła. Zdawało się, że zna to miejsce. Wyglądał, jak ktoś, kto wrócił do domu z dalekiej i długiej podróży, a teraz wypatruje znajomych twarzy. Uprzejmie wyciągnął rękę na powitanie w kierunku kilku starszych osób. Przywitały się z nim, ale nie miały pojęcia kim jest. Nic dziwnego: ostatni raz był tutaj kilkanaście lat temu, mając dziewięć lat.

Gdy dorósł, nie chciał znać Boga. Wolał przyjemności, jakie obficie, oferował mu świat. Korzystał. Nie odmawiał sobie niczego, czego pragnął. Nadszedł jednak dzień, w którym się zatrzymał i zaczął zastanawiać: co dalej z moim życiem? A potem spotkał Boga i już nie potrafił być taki, jak przedtem. Dlatego wrócił do tego miejsca, które pamiętał z dzieciństwa.

I gdy tak stał, nierozpoznany przez nikogo, podeszła do niego właśnie ona. Jak przez mgłę przypomniał sobie jej twarz: ciocia ze szkółki niedzielnej!

„Piotrek, to ty?” - zapytała.

„Tak ciociu, to ja”.

„Dobrze, że jesteś!” - serdecznie uścisnęła mu rękę. „Modliłam się o ciebie przez te wszystkie lata”.

Stałam obok. Widziałam całą scenę. Ujęła mnie wierność w służbie tej kobiety: kilkanaście lat modlitwy o dziecko, któremu opowiadała Ewangelię. Kilkanaście lat mozolnej, niewidocznej pracy w zaciszu swego domu nad jedną duszą. Pracy, o której wiedział tylko jej Pan i ona. Teraz Bóg dał jej zobaczyć efekty. Odniosła sukces! Największy z możliwych: przyczyniła się do uratowania od śmierci jednego człowieka!

Ale przecież ma ich więcej - zagubionych w życiu dzieci z niedzielnych lekcji Biblii. Tak wielu poszło swoją drogą. Może i one wrócą kiedyś do Jezusa? Kto wie? Trzeba się modlić dalej: o rudowłosą Joasię, o Michała - gadułę, nieśmiałą Martynkę o długich, jasnych warkoczach i o jej starszego brata Wojtka...

Na tym nie skończyły się moje poszukiwania kobiet sukcesu. Nagle zaczęłam dostrzegać ich więcej wokół siebie: gościnną żonę pastora, umiejącą w swoim domu stworzyć pełną ciepła i życzliwości atmosferę – to dzięki niej tak dobrze i swobodnie czują się odwiedzający ich ludzie; wierną i dobrą żonę cenionego kaznodziei, cierpliwie czekającą na jego powroty i stwarzającą mu zawsze możliwości do wypoczynku po wyczerpującym wyjeździe – tak wiele razy umocniła go, gdy przeżywał rozterki w służbie; ciocię, której przepyszne ciasta pieczone na zborowe spotkania rozchodzą się zawsze w pierwszej kolejności, a z jej przepisów korzysta już następne pokolenie; siostrę odwiedzającą kobiety mające kłopoty małżeńskie – to ona pomogła uratować młode, niedoświadczone małżeństwo, które było bliskie rozpadu...

Boże kobiety sukcesu są wszędzie. Wierne i oddane Panu w służbach, jakie im powierzył. Często nieznane i niedoceniane. Cieszą się, widząc powodzenie swoich zadań, ale zawsze wskazują nimi na Tego, który wzbudza i doskonali wiarę – na Jezusa Chrystusa. Jemu niech będzie chwała na wieki!