Niezawodny ratownik |
sobota, 13 maja 2017 00:00 | |||
„W tym objawiła się miłość Boga do nas, iż Syna swego jednorodzonego posłał Bóg na świat, abyśmy przezeń żyli.” (1 Jan. 4:9) Chrystus – i jedynie On – twierdzi, że może nam zaoferować pewną, pomocną dłoń. Nie przekrzykuje ryku fal, dowodząc, że jeśli bardziej się postaramy, to jeszcze przez parę minut utrzymamy się na powierzchni. Nie wyciąga do nas omdlałego ramienia, dysząc: „tak jak ty walczę z żywiołem – połączmy nasze dłonie i idźmy razem na dno!”. Nie ogranicza się też do wskazania brzegu, by resztę pozostawić naszym wysiłkom. On wie - nawet jeśli my sami nie zdajemy sobie z tego sprawy – że nasze położenie jest tragiczne, a nasze próby naprawienia zerwanej więzi z Bogiem skazane są na niepowodzenie. Potrzebny nam Zbawiciel. W tym właśnie miejscu rozchodzą się drogi chrześcijaństwa i pozostałych religii. Każda inna religia ma swoich proroków, nauczycieli i guru, którzy pouczają, jak możemy się ulepszać, jak możemy sami stać się swoim zbawcą. Innymi słowy, mówią nam, że toniemy, a dzięki ich radom nasze opadanie w głębiny oceanu będzie znośniejsze. Może nawet zaoferują nam lekcje pływania. Jednakże tylko Zbawca - wykwalifikowany Ratownik – potrafi wyrwać nas z toni morskich odmętów. Jest to jednak metafora zbyt blada wobec naszego faktycznego położenia. My nie tylko toniemy; z duchowego punktu widzenia już jesteśmy martwi w naszych przewinieniach i grzechu. Potrzebujemy nie tyle liny ratowniczej, ile kogoś, kto wyłowi nas z wody i z powrotem tchnie w nas życie. Różne religie usiłują z ludzi dobrych czynić ludzi lepszych, lecz tylko Chrystus z ludzi martwych czyni ludzi żywych.” /E. W. Lutzer/
|