Wykorzystując czas |
Autor: Donata Maliszak | |||
czwartek, 12 września 2013 11:01 | |||
Co można robić w gorące, lipcowe noce, kiedy ze snu wybudza pulsujący ból? Po pierwsze - można wziąć leki i czekać, aż zadziałają. Wyczekiwać - patrząc na stojący na komodzie elektroniczny zegar, którego cyferki zdają się zmieniać o wiele wolniej niż podczas dnia. Można też wybrać chodzenie w kółko po pokoju lub wyglądanie na zewnątrz przez otwarte okno. Z wysokości pierwszego piętra można obserwować starego jeża, powoli przechadzającego się po trawniku, bądź też liczyć te okna w mieszkaniach naprzeciwko, w których - pomimo nocnej pory - palą się światła. Są też inne sposoby na zabicie wlokących się godzin: rozczulanie się nad sobą, wspominanie lepszych dni, zamartwianie o jutrzejsze. Wreszcie: można włączyć telewizor i bezmyślnie wpatrywać się w pierwszy lepszy serial, nie orientując się wcale o co w nim właściwie chodzi. To wszystko Bożena wypróbowała już wielokrotnie. Tylko, że kiedy zaczynała kolejny dzień, zawsze miała wrażenie, że coś straciła, że zmarnowała ten czas. Czuła, że powinna była z nim zrobić coś zupełnie innego. Tylko co? Owszem, podczas tych długich nocy także się modliła. Nie zliczy już, ile razy prosiła o zabranie uciążliwej choroby, albo przynajmniej o to, żeby leki wreszcie zadziałały. Czytała też Biblię, najwięcej uwagi poświęcając historiom uzdrowień: dziesięciu trędowatym; kobiecie, która dotknęła szat Jezusa, ślepemu Bartymeuszowi. Szukała sposobu na przekonanie Boga, że ją również powinien uzdrowić. Próbowała rozmaitych rodzajów modlitwy i... nadal była chora. „Wszystko czemuś służy” – tak ją uczono od dziecka: na szkółce niedzielnej, podczas kazań i w domu. „Bóg ma w związku z tobą jakiś plan. Nic nie dzieje się bez powodu” – dobrze znała te wszystkie prawdy. Teraz jednak nie widziała ani powodu, ani planu. No, bo czemu może służyć jej cierpienie? Co dobrego mogą przynieść nieprzespane noce? „Powiedz mi Panie Boże, po co to wszystko?!” - pytała. Nie wie, dlaczego tak długo nie słyszała odpowiedzi. Być może musiała do niej w jakiś sposób dojrzeć. Może po prostu była tak zajęta myśleniem o sobie, że nie zauważała nic oprócz własnych trosk i zmartwień? Ale pomimo tego pewnej niedzieli odpowiedź przyszła. Nadeszła niespodziewanie właśnie wtedy, gdy zupełnie nie była nastawiona na słuchanie Bożego głosu. „Wykorzystujcie czas!” Głos pastora zagrzmiał zza kazalnicy. Ocknęła się z zamyślenia. Wstyd przyznać, ale zupełnie nie uważała. Czuła się wyczerpana i miała problem ze skupieniem uwagi na kazaniu. Do tego, ustawicznie powracały do niej myśli o zbliżającej się wizycie syna z żoną i o potrzebie remontu w kuchni. Jakby tego było mało - maluch siedzący na kolanach matki w ławce z tyłu, co chwila zeskakiwał na podłogę chcąc udać się na wędrówkę po kaplicy. Młoda kobieta robiła wszystko, by go od tego odwieść, jednak nie mogła skłonić dziecka do pozostania przy niej. „Wykorzystujcie czas, bo dni są złe” - jeszcze raz powtórzył pastor. „Gdzie jest ten werset?” - zajrzała do Biblii siedzącego obok męża. Była otwarta na Liście do Efezjan. Przebiegła wzrokiem po stronach. Zatrzymała się na piątym rozdziale. Tak, to ten fragment: „Obudź się, który śpisz i powstań z martwych, a zajaśnieje ci Chrystus. Baczcie więc pilnie, jak macie postępować, nie jako niemądrzy, lecz jako mądrzy, wykorzystując czas, gdyż dni są złe. Dlatego nie bądźcie nierozsądni, ale rozumiejcie, jaka jest wola Pańska”. Wtedy właśnie poczuła, że Bóg kieruje te słowa specjalnie do niej: do zmęczonej i zniechęconej uciążliwymi dolegliwościami kobiety. „...wykorzystując czas, gdyż dni są złe”. O tak, wszystko się zgadzało: nie tylko dni były złe, ale przede wszystkim noce! „... rozumiejcie, jaka jest wola Pańska”. „Jaka więc jest Twoja wola Panie? Pokaż mi, jestem gotowa. Tak, myślę... że w końcu jestem gotowa ją przyjąć” – modliła się gorąco po powrocie do domu. Dotarło do niej, że marnowała swój czas. Trwoniła samotne godziny, gdy choroba wybudzała ją ze snu. Zużywała je na bezowocne rozmyślania i bezcelowe narzekanie. A przecież dookoła było tyle do zrobienia! Na myśl przyszła jej młoda kobieta z dzieckiem, siedząca za nią podczas nabożeństwa. Nic o niej nie wiedziała, oprócz tego, że jej mąż wyjeżdżał do pracy oddalonej o 300 kilometrów od domu i czasami nie wracał nawet na niedzielę. Dziecko rosło praktycznie bez ojca, a niedoświadczona matka z trudem radziła sobie z ruchliwym chłopcem. „Trzeba się modlić o zmianę ich sytuacji, to przecież nie jest dobre dla małżeństwa!” - pomyślała z nagłym przypływem troski o los tej rodziny. Albo starszy brat Edward... Kiedyś mówił takie piękne kazania. Pamięta, jak bardzo poruszały ją jego usługi. Śpiewał też wspaniale, nawet nie potrzebował mikrofonu - jego mocny tenor niósł się daleko przez otwarte okna kaplicy. Ale to było wiele lat temu. Teraz jest już bardzo schorowany. Zaraz, w jakim on jest wieku? Na pewno już ładnych parę lat temu przekroczył osiemdziesiątkę. A przecież nigdy nie opuszczał nabożeństw, choć widać było, że przyjście w niedzielny poranek jest dla niego dużym wyzwaniem. Zwróciła ostatnio uwagę na to, z jakim trudem się porusza. Tak, on też potrzebuje wsparcia modlitwy. A pastor? Kiedy ostatnio wstawiała się za nim o mądrość, Boże prowadzenie, o siły do służby? Nie pamięta, chyba dawno... bardzo dawno. Koniecznie też musi zacząć wspierać nauczycieli szkółek niedzielnych. Tyle dobrego robią a prawie nikt tego nie zauważa, łącznie z nią samą. Ktoś przecież musi o nich pamiętać! I tym kimś ma być ona! Tej niedzieli otworzyła szufladę biurka i wyciągnęła czystą, dużą kartkę. Wzięła długopis i zatytułowała „Lista modlitewna”. Następnie wypisała w punktach: 1. Młode małżeństwo z dzieckiem. 2. Pastor 3. Wujek Edward 4. Nauczyciele szkółek niedzielnych: Ania, Lilianna, Renia, Olek, Zbyszek.... Tak się zaczęło. Z tygodnia na tydzień lista wydłużała się. Przecież było tyle spraw do uproszenia u Boga! Im bardziej się rozglądała, tym więcej dostrzegała ich wokół siebie. I tym mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że może im wszystkim pomagać. W zły dla siebie czas, zamiast leżeć i patrzeć w sufit może zrobić coś dobrego! I właśnie dlatego w tę lipcową noc Bożena nie tkwi, tak jak kiedyś, bezmyślnie przy oknie. Nie denerwuje się już na blask księżyca wpadający do sypialni, ani nie przeskakuje pilotem z telewizyjnego kanału na kanał: tylko otwiera szufladę i wyciąga złożoną na czworo kartkę. Właściwie, nie musi jej wcale otwierać, bo wszystkie pozycje zna przecież na pamięć. Niektóre są zakreślone zielonym mazakiem, a z boku widnieje napis „Chwała Bogu!”. W ten sposób zaznacza sprawy o które nie trzeba się już modlić. Tak jest z małżeństwem, zajmującym pierwszą pozycję na kartce. Nareszcie są razem! Młody małżonek znalazł pracę w mieście. W końcu wspólnie wychowują dziecko, a ona cieszy się widząc, jak w niedzielny poranek rodzina wchodzi razem do kaplicy. Nie zabiega też już o wujka Edwarda, ponieważ odszedł kilka tygodni temu do domu swego Pana, ani o dziecko dla małżeństwa pragnącego go od wielu lat. Te sprawy Bóg w swojej wielkiej dobroci i mocy rozwiązał. Natomiast o inne trzeba modlić się nadal. Modlić, dopóki nie przeminie ostatni zły dzień i ostatnia noc. Więc Bożena zapala lampkę, klęka przed swoim łóżkiem i zaczyna: „Panie mój i Boże, dziękuję, za kolejny dzień, który mi darowałeś w swojej Łasce. Niech z każdej mojej chwili płynie Ci chwała i cześć...”.
|