Charyzmat łez |
Autor: Edward Czajko | |||
czwartek, 12 maja 2011 00:00 | |||
„I zapłakał Jezus” (J 11,35). „I [Piotr] wyszedłszy na zewnątrz, gorzko zapłakał” (Łk 22,6). „Przeto czuwajcie, pamiętając, że przez trzy lata we dnie i w nocy nie przestawałem ze łzami napominać każdego z was”(Dz 20,31). O łzach, które powoduje krajanie cebuli, nie będzie tutaj mowy. Podobnie – o łzach aktora, który płacze wszędzie tam, gdzie przewiduje to scenariusz. Nie będą też przedmiotem naszej interpretacji łzy wywołane przez wściekły gniew, bezsilną nienawiść czy też sytuacja, gdy ktoś popłakał się ze śmiechu, usłyszawszy dobry dowcip. Albowiem chcemy tutaj mówić wyłącznie o łzach, które są duchowym darem z wysoka i które Symeon Nowy Teolog (949 - 1022) nazywał darem łez lub chrztem łez, a emerytowany prymas Belgii, kardynał Leon Józef Suenens – charyzmatem łez. Terapia przez łzy Oto do słynnej pustelni w Optino (w guberni kałuskiej), gdzie mieszkali – podobnie jak w innych pustelniach na terenie Rosji – świątobliwi mężowie rosyjskiego prawosławia, tzw. starcy, a wśród nich starzec Ambroży, przybył Fiodor Dostojewski, wielki pisarz rosyjski, który przed kilkoma miesiącami stracił małego Aloszę, swoje najmłodsze dziecko. „Fiodor M. – pisała jego żona – spotkał się ze słynnym ojcem Ambrożym trzy razy: raz w tłumie i dwa razy prywatnie”. Nie znamy tajemnicy tych rozmów. Ale jego żona, Anna Grigoriewna sądziła, że starzec powiedział jej mężowi te same słowa pociechy, które pisarz włożył w usta postaci ze swej książki, starca Zosimy: „I nie pocieszaj się, ponieważ nie musisz się pocieszać... nie pocieszaj się, lecz płacz. I jeszcze długo będziesz ronił te wielkie matczyne łzy, lecz w końcu przemienią się one w słodką radość i twoje gorzkie łzy będą już tylko łzami owego słodkiego rozczulenia i wewnętrznego oczyszczenia, które chronią przed grzechem. Co się zaś tyczy twojego dziecięcia, będę je wspominał w modlitwach. Jak miało na imię? – Aleksy, Ojcze” (oczywiście, akurat modlitwa za zmarłych nie mieści się w ramach naszej ewangelikalnej doktryny – przyp. mój). Dostojewski opuścił pustelnię optinowską spokojniejszy i zaczął pisać swą wielką powieść Bracia Karamazow. „I zapłakał Jezus” Jezus powrócił do Betanii, do swoich przyjaciół wiedząc, że choroba, a następnie śmierć Łazarza są na chwałę Bożą, aby Syn Boży był przez nią uwielbiony. Powrócił wiedząc też, że ma moc, by przyjaciela ze snu śmiertelnego obudzić. A jednak zapłakał. Dlaczego? Bo płakały Marta i Maria po stracie brata, płakali obecni tam ich sąsiedzi. Daje nam zatem Jezus przykład tego, co jest naszą chrześcijańską powinnością: dzielić smutek innych. „Płaczcie z płaczącymi” – wzywa nas natchnione słowo apostolskie (Rz 12,15). Potrzeba daru i inspiracji z wysoka, by to czynić: płakać z tymi, którzy płaczą. To są łzy głębokiego współczucia, głębokiej empatii. Łzy pasterza Łzy Pawła apostoła to łzy dobrego duszpasterza; pasterza, który troszczy się o owce. Mówi on w przywołanym wyżej tekście, że przez trzy lata „we dnie i w nocy” napominał wierzących w Efezie, a przede wszystkim starszych, by czuwali, by trwali w Panu; napominał „ze łzami”. Do Filipian pisze, że „z płaczem” ubolewa nad tym, iż niektórzy postępują jak wrogowie krzyża Chrystusowego (Flp 3,18). Łzy skruchy Gorzki płacz Piotra z naszego motta to łzy opamiętania, skruchy, nawrócenia. Tego rodzaju łzy towarzyszą wielu nawróceniom. Towarzyszą ludzkiej skrusze zawsze, gdy tej skruchy potrzeba w życiu człowieka. Łzy kobiety z Ewangelii towarzyszą zarówno jej skrusze, nawróceniu, jak i wdzięczności, miłości i adoracji wobec Pana, z którego ust usłyszała słowa: „Odpuszczone są grzechy twoje” (Łk 7,38 - 48). Sprawcą nawrócenia jest Bóg, dlatego też łzy nawróceniu towarzyszące są darem łaski Bożej. Łzy przebudzenia Oto przykład biblijny: „Ezdrasz otworzył księgę na oczach całego ludu (...). I czytał z księgi Zakonu ustęp za ustępem, od razu je wyjaśniając, tak że zrozumiano to, co było czytane. Wtedy Nehemiasz, który był namiestnikiem, oraz Ezdrasz, kapłan i pisarz, i Lewici, którzy objaśniali lud, rzekli do całego ludu: Dzień dzisiejszy jest poświęcony Panu, waszemu Bogu, nie smućcie się i nie płaczcie, gdyż cały lud, słuchając postanowień Zakonu płakał. Lewici uspakajali lud, mówiąc: (...) nie smućcie się” (Ne 8,5.8 - 9.11). Mamy tu opis ludu żydowskiego po jego powrocie z niewoli. Gdy jego przywódcy czytali mu słowa Zakonu Pańskiego, Bóg zesłał cudowne przebudzenie. Znalazło ono wyraz między innymi w ich płaczu. Ale mądrzy przywódcy – wzór dla nas – nie dopuścili do tego, by ten płacz przekształcił się w histerię, w zbiorowe pandemonium – bezład, wrzask, hałas. Stąd ich nawoływanie: nie smućcie się, czas na radość z Pana, która jest waszą ostoją (tamże, w. 10). Podobne przejawy płaczu spotykamy również w czasie przebudzeń duchowych w dziejach chrześcijaństwa. Gdy przemawiał Jerzy Whitefield – najskuteczniejsze, jak się wydaje, Boże narzędzie osiemnastowiecznego przebudzenia ewangelicznego, zarówno na Wyspach Brytyjskich, jak i w Ameryce Północnej – bardzo często słuchacze byli poruszeni do łez. Bardzo często też płacz stawał się tak głośny, że prawie zagłuszał głos kaznodziei. Podobne sceny ogólnego płaczu miały miejsce podczas kazań dwóch innych kaznodziejów osiemnastowiecznego przebudzenia w Anglii: Howella Harrisa i Karola Wesleya. Wymieniam tu Karola Wesleya, znanego głównie jako poeta przebudzenia, bo kazaniom Jana Wesleya nie towarzyszyły charyzmatyczne łzy słuchaczy, lecz raczej zjawiska przypominające tzw. błogosławieństwo z Toronto z lat ostatnich. Jeden z wielkich Ojców Kościoła, Augustyn (zm. 430) tak z kolei opisuje reakcję ludzi, którym duszpasterzował jako biskup Hippony, kiedy młoda kobieta imieniem Palladia została cudownie uzdrowiona: „Taki był podziw i zachwyt wśród mężczyzn i kobiet, iż wydawało się, że okrzykom i łzom nie będzie końca. Ludzie wznosili okrzyki ku chwale Boga”. Coś na pograniczu świętego śmiechu, obok charyzmatu łez, widzimy u Karola Finneya (1792 - 1875). Oto fragment jego świadectwa: „Żadne słowa nie są w stanie wyrazić cudownej miłości, jaka rozlała się w moim sercu. Płakałem w głos z radości i umiłowania; nie wiem, ale muszę powiedzieć, że literalnie wykrzykiwałem niewyrażalne treści z mego serca (glossolalia? – przyp. mój). To falowanie ogarniało mnie raz po raz, dopóki, jak pamiętam, nie zawołałem: «Umrę, jeśli te fale nie ustaną». I powiedziałem: «Panie, zaniechaj już, nie mogę tego znieść»”. Chodzi tu chyba o pobudzenie przez Ducha Świętego, powodujące święty śmiech przed Bogiem. Dar łez w ewangelizacji Z ostatnich lat życia Jana zwanego Karłem (Ioannes abbas parvulus, ur. ok. 339), jednego z ojców pustyni – z okresu, kiedy mieszkał nad morzem, pochodzi wyjątkowo piękna opowieść. Pewna młoda chrześcijanka z Klysmy (dzis. Suez), imieniem Paizja, niegdyś gorliwa i znana z dobroczynności, zeszła na złą drogę i została nierządnicą. Okoliczni pustelnicy wydelegowali do niej Jana. Nie mogąc dotrzeć do niej inaczej, zgłosił się jako klient i został wpuszczony do domu w nadziei, że zapłaci perłami, które zapewne znalazł, spacerując brzegiem morza. Dialog był krótki; Jan na widok dziewczyny rozpłakał się szczerze i zapytał tylko: – Co takiego masz przeciw Jezusowi, że do tego doszłaś? W chwilę później szli już oboje na pustynię, gdyż Paizja, dowiedziawszy się, że istnieje możliwość pokuty, wybiegła z domu, nie tracąc czasu na rozporządzenie własnością, którą porzuciła. Jeszcze tej samej nocy podczas postoju zmarła; Jan czcił odtąd jej pamięć jako świętej, której jedna godzina szczerego nawrócenia przyniosła więcej, niż długie lata pokuty przynoszą tym, którzy nawracają się mniej żarliwie. Charyzmatyczne łzy Jana Karła były narzędziem ewangelizacji, posłużyły ku nawróceniu. „Bracia, gdzie są nasze łzy?” Następny przykład charyzmatu łez w ewangelizacji pochodzi z historii o wiele nowszej. Billy Graham, powszechnie znany ewangelista amerykański, w swoim kazaniu pt. Stains on the altar (Splamiony ołtarz), które wygłosił na zakończenie Światowego Kongresu Ewangelizacyjnego w Berlinie, w 1966 r., powiedział: „Czy my jesteśmy ludźmi modlitwy? W naszej pracy jako pastorzy, nauczyciele czy profesorowie albo w mojej jako ewangelisty, łatwo można ulec straszliwej rutynie. Musimy mieć przeżycie, które usposobi nas do tego, że będziemy płakać nad duszami. Wróciłem wczoraj wieczorem do mojego pokoju i powiedziałem: – Boże, daj mi więcej łez, więcej łez. John Vassar z Bostonu, wielki zdobywca dusz, zapukał pewnego razu do drzwi domu pewnej pani i zapytał, czy zna ona Chrystusa jako Zbawiciela. – To nie twój interes – odparła ta dama, zatrzaskując mu drzwi przed nosem. John Vassar stał na schodach przed jej domem i płakał, płakał, płakał. Ona co chwila wyglądała przez okno, a on ciągle płakał. Następnej niedzieli poprosiła o przyjęcie jej do zboru. – To na skutek tych łez – powiedziała. Bracia, gdzie są nasze łzy?”. „Bracia, gdzie są nasze łzy?” – pytał w Berlinie ewangelista Billy Graham. Gdzie były ich kaznodziejskie łzy, wiedzieli osiemnastowieczni kaznodzieje przebudzenia ewangelicznego: Howell Harris, Daniel Rowland, John Cennick, William Holland czy Jerzy Whitefield, największy z nich. Charyzmat łez towarzyszył stale jego kaznodziejskiej posłudze i to zarówno wtedy, kiedy przemawiał do prostych górników w Bristolu, jak i wówczas, gdy głosił Słowo Boże angielskiej arystokracji, gromadzącej się w salonach hrabiny Seliny Huntington. Tu warto nadmienić, że na zgromadzeniu braci morawskich przy Aldersgate Street w Londynie wstęp Lutra do Listu do Rzymian czytał właśnie William Holland, nawrócony siedem dni wcześniej. Ale jak on czytał! Z wielką mocą przekonania, z radością przepełniającą jego serce, z oczami pełnymi łez. Doprowadziło to Jana Wesleya, właśnie tego wieczora, do przeżycia, które on sam nazwał „cudownym rozgrzaniem serca” – do nawrócenia. Zapomniany dar „Dobrze mi było z tymi łzami” – to też powiedzenie Augustyna. Niegdyś dar ten był wysoko ceniony. Należy ubolewać, że z posoborowego rytuału rzymskiego wykreślono, jak się dowiadujemy, tradycyjną modlitwę do Boga o dar łez. John Richards, anglikanin z ruchu charyzmatycznego, pisze: „Pewien duchowny żalił mi się, że choć przeżył chrzest Duchem Świętym, to nie otrzymał daru języków. Płakał z tego powodu. – A może ty otrzymałeś dar łez – powiedziałem. Wyglądało później na to, że ciężar spadł mu z serca”. Powołajmy się jeszcze raz na kard. L. J. Suenensa, którego interwencja na II Soborze Watykańskim w sprawie realności darów duchowych jest dzisiaj powszechnie znana. Oto jego wypowiedź na temat zagadnienia, którym tutaj się zajmujemy: „Każdy z nas jest zdolny do płaczu pod wpływem silnego wzruszenia, artysta potrafi płakać na scenie w momencie, który dyktuje sztuka; to wszystko jest normalne. Ale istnieje również dar łez, uznawany przez długą tradycję duchową Kościoła, a nawet przez rytuał. Jest to wyraz głębokiego uczucia religijnego, mówiący o czymś, co nie daje się wypowiedzieć inaczej: czy będzie to skrucha, uwielbienie, czy wdzięczność. Łzy takie nie różnią się swym składem chemicznym od zwykłych łez, lecz ich znaczenie religijne wykracza poza to, co w nich materialne”. Należy oczywiście pamiętać, że łzy są błogosławieństwem czy też, że są skuteczne jedynie wówczas, gdy są charyzmatem, darem łaski Bożej. Nie powinno być w tej dziedzinie miejsca na żadne cielesne naśladownictwo, na żadną ludzką podróbkę. Ci, którzy siali ze łzami, Niech zbierają z radością! Kto wychodzi z płaczem, niosąc ziarno siewne, Będzie wracał z radością, niosąc snopy swoje (Ps 126,5-6. )
|